Po
wojnie.
"Okrucieństwo wojny polega na tym, że zachwianiu ulegają zasady moralne:
zło przestaje być złem, a dobro - dobrem." Bernard Russell.
Wojna się skończyła. Gdy ogłoszono jej koniec, ludzie zaczęli wracać do swoich wcześniejszych miejsc zamieszkania. Rodzina mojego męża wróciła do miejscowości, gdzie wcześniej była ich rodzinna wioska. Zastali zrytą pociskami i w wielu miejscach zaminowaną jeszcze ziemię. W okopach, widniejących na polu leżeli polegli żołnierze. Jak okiem sięgnąć nie było widać żadnego domu. Las był tak zbity przez pociski, że nie było ani jednego całego drzewa. Ścięte zostały, jak zboże z czasie żniw. To rosyjskie katiusze położyły ogień artyleryjski na las i zniszczyły go doszczętnie.
Była wiosna i szybko trzeba było sklecić jakieś miejsce do noclegu dla ludzi i dla hodowlanych zwierząt. Jedni budowali szopy z bali wyciąganych z okopów, inni zamieszkiwali ocalałe piwnice. Zaczęło się budowanie wszystkiego od podstaw. Bieda była wszędzie. Chłopcy biegali po ugorach i zbierali kłosy z kępek zboża. Ziarno wyłuskiwano, mielono domowym sposobem i z tej mąki pieczono podpłomyki dla dzieci.
Zaraz po powrocie moi teściowie z dziećmi poszli do kościoła. Na placu zeszli się ludzie z całej okolicy. Spotkali się kuzyni, znajomi. Wszyscy cieszyli się ze spotkania, opowiadali o swoich przeżyciach. Później weszli do środka i chociaż cały kościół był zapełniony tak, że głowa była przy głowie, zapanowała uroczysta cisza.
Ksiądz wyszedł przed ołtarz i zaintonował: - Wesoły nam dziś dzień nastał...
W kościele rozległ się szloch. Płakali wszyscy. Płakały kobiety, płakali mężczyźni, płakały dzieci. Nikt nie wstydził się łez. Nie było człowieka, który nie byłby wzruszony. Pamięć niedawnych cierpień, strachu, niepewności, zagrożenia, mieszały się z wiarą w lepsze jutro. Zniszczone mury kościoła rozbrzmiewały pieśnią łączącą w sobie radość i nadzieję. Nad głowami wiernych nie było dachu i widać było błękitne niebo.
Bieda była wszędzie, chociaż zniszczenia wojenne nie były jednakowe w całym kraju. Tu gdzie przechodził front i były walki teren został zryty pociskami, a reszty dopełniły pożogi. Ale były także wsie, gdzie domy pozostały. Do takiej wsi trafili moi rodzice z nami i z babcią.
Moi rodzice - nauczyciele - rozpoczęli pracę w małej wsi koło Puszczy Białej. Początkowo nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia. Rodzice uczniów z wdzięczności przynosili, co kto mógł: trochę mąki, trochę innych produktów. Jadło się to, co urosło w ziemi i co można było zrobić z mleka. Krowę mieliśmy swoją, rodzice postarali się o owce, kury, prosiaki, króliki, pszczoły. Było całe gospodarstwo. Po podstrzyżynach owiec, babcia na kółku przędła wełnę, a mama z tej wełny robiła nam na drutach swetry. Gotowe ubrania były bardzo drogie i można je było dostać tylko w nielicznych sklepach w mieście.
Chleb sprzedawany był tylko w pobliskim mieście oddalonym od nas o 6 km i bardzo trudno było go dostać. Kiedyś ojciec ogromnie ucieszony przyniósł z miasta bochenek i opowiedział, jakim sposobem go dostał. Wszedł z trudem do sklepu, bo tak był on wypełniony ludźmi, którzy czekali na dostawę pieczywa i zażartował: - A gdzie jest mój chleb? - A to dla pana miał być chleb - powiedziała sprzedawczyni i podała ojcu bochenek spod lady.
Nawet już kilka lat po zakończeniu wojny, gdy byłam już w szkole średniej i mieszkałam w internacie dostawaliśmy cztery kromki chleba na śniadanie i z tej porcji trzeba było sobie zrobić drugie śniadanie do szkoły. Do chleba było to, co przywieźli rodzice do stołówki szkolnej. Ja dostawałam od rodziców kawałek solonej słoniny do chleba . Kroiło się ją w cieniutkie plasterki. Smakowała, jak dzisiaj najlepsza szynka.
Chociaż wojna się skończyła, to wciąż ginęli ludzie we wsiach. W lesie grasowała banda. W nocy członkowie bandy zachodzili do pobliskich wsi, wyciągali sołtysów, ludzi należących do partii, czy tych, co brali ziemię z podziału majątków dawnych dziedziców i zabijali ich. Dziś ci ludzie z dawnych band nazywani są żołnierzami wyklętymi.
Do dziś te czasy kojarzą mi się z piosenką śpiewaną wtedy wszędzie.
Opowieści wojenne i powojenne znam z przekazu rodziców i dziadków. Straszne to były czasy, a jeszcze bardziej straszne jest dla mnie jak szybko się o tym zapomina, jak łatwo jest zniekształcać historię, jak łatwo jest zbrodnię zamienić w heroizm, jak łatwo z morderców zrobić bohaterów, jak łatwo...
OdpowiedzUsuńPonieważ myślę tak, jak Ty, a wojnę widziałam z bliska i przeżyłam ją jako dziecko, dlatego o tym napisałam. Sama wojna była straszna, a czasy powojenne to nie tylko bieda, ale i odbudowa wszystkiego. Odbudowa domów,odbudowa poczucia bezpieczeństwa, wartości, którymi się kierujemy - wszystkiego. Czas powojenny też był bardzo trudny i niebezpieczny.
UsuńZnam wojne tez tylko z opowiesci mojego taty, on jest rocznik 38 i pamieta, jak przez wies przechodzil fronz, a potem Rosjanie. I ze jeden zolniez ich pieska bagnetem przebil. A pieska przyprowadzil dziadek, zanim poszedl na front, dla nich, dzieci. Dlatego tak bardzo chcial jeszcze kiedys miec pieska, ale nie od razu. Dlatego mamy Mirke. Bo w ostatnich latach, przed przybyciem Mirki, temat Fifika przewijal sie stale...
OdpowiedzUsuńWojna - to różne dramaty. Po wojnie też nie było łatwo i bezpiecznie.
Usuń