Opowieść o tym jak było po wojnie.

Po wojnie.

"Okrucieństwo wojny polega na tym, że zachwianiu ulegają zasady moralne: zło przestaje być złem, a dobro - dobrem." Bernard Russell.
  ......................................................... Rodzice mojego męża z dwojgiem dzieci zostali w czasie wojny wywiezieni na roboty przymusowe do Prus Wschodnich. Szczęśliwie ten transport wszyscy przeżyli. W przepełnionym pociągu mój mąż wdrapał się na plecy jakiemuś mężczyźnie, a jego brata - trzylatka ludzie trzymali na rękach nad głowami. Jechali w wagonach bydlęcych w takiej ciasnocie, że jedno małe dziecko zostało uduszone. Moi teściowie już na miejscu, gdzie mieli pracować u bauera otrzymali izbę w domu, gdzie było tyle szczurów, że chleb schowany dla dzieci do beczki dokładnie przykrytej zniknął w ciągu jednej nocy. Wkrótce ojciec trafił do obozu, a matka chodziła do pracy na polu. Trzyletnim bratem opiekował się dziesięcioletni wtedy chłopiec, dziś mój mąż. Chłopcy skoro świt wychodzili z domu i ukrywali się w różnych miejscach, bo bauer chciał ich odebrać matce. Ponieważ bauer u którego pracowała na polu moja teściowa nie dawał im należnych deputatów żywnościowych, moja teściowa poszła ze skargą na niego do Niemców w sąsiednim miasteczku. Niemcy porozumieli się z sołtysem wioski, ustalili, ze moja teściowa mówi prawdę i obiecali pomoc. Załatwili powrót jej męża do rodziny. Ojciec po pobycie w obozie miał poranione całe plecy, wychudł ogromnie i stracił zdrowie. Tego zdrowia nie odzyskał już nigdy.

Wojna się skończyła. Gdy ogłoszono jej koniec, ludzie zaczęli wracać do swoich wcześniejszych  miejsc zamieszkania. Rodzina mojego męża wróciła do miejscowości, gdzie wcześniej była ich rodzinna wioska. Zastali zrytą pociskami i w wielu miejscach zaminowaną jeszcze ziemię. W okopach, widniejących na polu leżeli polegli żołnierze. Jak okiem sięgnąć nie było widać żadnego domu. Las był tak zbity przez pociski, że nie było ani jednego całego drzewa. Ścięte zostały, jak zboże z czasie żniw. To rosyjskie katiusze położyły ogień artyleryjski na las i zniszczyły go doszczętnie.
Była wiosna i szybko trzeba było sklecić jakieś miejsce do noclegu dla ludzi i dla hodowlanych zwierząt. Jedni budowali szopy z bali wyciąganych z okopów, inni zamieszkiwali ocalałe piwnice. Zaczęło się budowanie wszystkiego od podstaw. Bieda była wszędzie. Chłopcy biegali po ugorach i zbierali kłosy z kępek zboża. Ziarno wyłuskiwano, mielono domowym sposobem i z tej mąki pieczono podpłomyki dla dzieci.
 Zaraz po powrocie moi teściowie z dziećmi poszli do kościoła. Na placu zeszli się ludzie z całej okolicy. Spotkali się kuzyni, znajomi. Wszyscy cieszyli się ze spotkania, opowiadali o swoich przeżyciach. Później weszli do środka i chociaż cały kościół był zapełniony tak, że głowa była przy głowie, zapanowała uroczysta cisza.
Ksiądz wyszedł przed ołtarz i zaintonował: - Wesoły nam dziś dzień nastał... 
W kościele rozległ się szloch. Płakali wszyscy. Płakały kobiety, płakali mężczyźni, płakały dzieci. Nikt nie wstydził się łez. Nie było człowieka, który nie byłby wzruszony. Pamięć niedawnych cierpień, strachu, niepewności, zagrożenia, mieszały się z wiarą w lepsze jutro. Zniszczone mury kościoła rozbrzmiewały pieśnią łączącą w sobie radość i nadzieję. Nad głowami wiernych nie było dachu i widać było błękitne niebo.

Bieda była wszędzie, chociaż zniszczenia wojenne nie były jednakowe w całym kraju. Tu gdzie przechodził front i były walki teren został zryty pociskami, a reszty dopełniły pożogi. Ale były także wsie, gdzie domy pozostały. Do takiej wsi trafili moi rodzice z nami i z babcią.
Moi rodzice -  nauczyciele - rozpoczęli pracę w małej wsi koło Puszczy Białej. Początkowo nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia. Rodzice uczniów z wdzięczności przynosili, co kto mógł: trochę mąki, trochę innych produktów. Jadło się to, co urosło w ziemi i co można było zrobić z mleka.  Krowę mieliśmy swoją, rodzice postarali się o owce, kury, prosiaki, króliki, pszczoły. Było całe gospodarstwo. Po podstrzyżynach owiec, babcia na kółku przędła wełnę, a mama z tej wełny robiła nam na drutach swetry. Gotowe ubrania były bardzo drogie i można je było dostać tylko w nielicznych sklepach w mieście.
Chleb sprzedawany był tylko w pobliskim mieście oddalonym od nas o 6 km i bardzo trudno było go dostać. Kiedyś ojciec ogromnie ucieszony przyniósł z miasta bochenek i opowiedział, jakim sposobem go dostał. Wszedł z trudem do sklepu, bo tak był on wypełniony ludźmi, którzy czekali na dostawę pieczywa i zażartował: -  A gdzie jest mój chleb? - A to dla pana miał być chleb - powiedziała sprzedawczyni i podała ojcu bochenek spod lady. 
Nawet już kilka lat po zakończeniu wojny, gdy byłam już w szkole średniej i mieszkałam w internacie dostawaliśmy cztery kromki chleba na śniadanie i z tej porcji trzeba było sobie zrobić drugie śniadanie do szkoły. Do chleba było to, co przywieźli rodzice do stołówki szkolnej. Ja dostawałam od rodziców kawałek solonej słoniny do chleba . Kroiło się ją w cieniutkie plasterki. Smakowała, jak dzisiaj najlepsza szynka.
Chociaż wojna się skończyła, to wciąż ginęli ludzie we wsiach. W lesie grasowała banda. W nocy członkowie bandy zachodzili do pobliskich wsi, wyciągali sołtysów, ludzi należących do partii, czy tych, co brali ziemię z podziału majątków dawnych dziedziców i zabijali ich. Dziś ci ludzie z dawnych band nazywani są żołnierzami wyklętymi.
Do dziś te czasy kojarzą mi się z piosenką śpiewaną wtedy wszędzie.



4 komentarze:

  1. Opowieści wojenne i powojenne znam z przekazu rodziców i dziadków. Straszne to były czasy, a jeszcze bardziej straszne jest dla mnie jak szybko się o tym zapomina, jak łatwo jest zniekształcać historię, jak łatwo jest zbrodnię zamienić w heroizm, jak łatwo z morderców zrobić bohaterów, jak łatwo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ myślę tak, jak Ty, a wojnę widziałam z bliska i przeżyłam ją jako dziecko, dlatego o tym napisałam. Sama wojna była straszna, a czasy powojenne to nie tylko bieda, ale i odbudowa wszystkiego. Odbudowa domów,odbudowa poczucia bezpieczeństwa, wartości, którymi się kierujemy - wszystkiego. Czas powojenny też był bardzo trudny i niebezpieczny.

      Usuń
  2. Znam wojne tez tylko z opowiesci mojego taty, on jest rocznik 38 i pamieta, jak przez wies przechodzil fronz, a potem Rosjanie. I ze jeden zolniez ich pieska bagnetem przebil. A pieska przyprowadzil dziadek, zanim poszedl na front, dla nich, dzieci. Dlatego tak bardzo chcial jeszcze kiedys miec pieska, ale nie od razu. Dlatego mamy Mirke. Bo w ostatnich latach, przed przybyciem Mirki, temat Fifika przewijal sie stale...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wojna - to różne dramaty. Po wojnie też nie było łatwo i bezpiecznie.

      Usuń

Dziś tylko łóżko.