Ile cierpliwości trzeba...

O matko kochana. Ale wpadłam, jak śliwka w kompot. Niestety, kupiłam dwie główki kapusty. Dlaczego - niestety? Bo nie przewidziałam ile czasu potrzeba na skrojenie jednej główki. Bardzo się starałam, żeby kapusta była poszatkowana cieniutko. Nie lubię krojonej grubo.
Do pracy zasiadłam z samego rana. Nawet przecięcie takiej prawie 4 kg ważącej główki, to już był prawie wyczyn. A to dopiero był początek. Nie będę pisała, jak ta praca mi szła. Dosyć, że powiem, iż w tej chwili jest godzina 16,30, a ja dopiero skończyłam pracę z tą jedną główką. Samo doprawianie, ubijanie - to pestka w porównaniu z krojeniem.
Kuchnia wygląda, jakby przeleciał przez nią tajfun, a ja zamiast wziąć się za sprzątanie, dałam dyla do pokoju na górze, gdzie jest względny porządek i odpoczywam. Zachodzę w głowę, jak ludzie na wsi kiedyś szatkowali stos kapusty jednego wieczoru i jeszcze mieli niezłą zabawę przy tej okazji. Opowiadała o takiej pracy moja teściowa, dziś już nieżyjąca. Czytałam jak to wyglądało w Chłopach Reymonta. Nie wiem. Może gdyby taki Antek spoglądał na mnie roziskrzonym wzrokiem, to szybciej obracałabym nożem.  Mój "Antek" czyli mąż patrzył na moje wysiłki bez zachwytu. Raczej z troską. W pewnej chwili wspomniał, że może krajalnica coś by tu pomogła. Rzuciłam się do krajalnicy, jak do wybawienia i rzeczywiście trochę szybciej praca została ukończona, ale sama krajalnica nie załatwi wszystkiego.   
Jak pomyślę, że jeszcze jedna główka kapusty leży w kuchni i jutro  czeka na moje ręce, to robi mi się byle jak. Na jej widok czuję obrzydzenie. A niestety uciec się od jutrzejszego krojenia nie da, bo kapusta i tak leżała już kilka dni na schodach przed domem i czas najwyższy, aby się nią zająć.
I zwracam się z prośbą do wszystkich osób kiszących własną domową kapustę o przepis na szybkie i drobne krojenie. Już nawet pomyślałam, żeby tę drugą główkę przepuścić przez maszynkę tnącą nie na nitki tylko na krótkie wiórki. Jestem zdesperowana i nie dopuszczam do siebie nawet myśli, że moje jutrzejsze krojenie może wyglądać tak, jak to dzisiejsze.
Od dziś na kapustę będę patrzyła z większym uznaniem.
Ten mój dzisiejszy wpis wstawiam także do drugiego mojego bloga, bo a nuż w tym drugim blogu znajdzie się ktoś, kto mi udzieli rady - jak szybko i cienko pokroić główkę kapusty.
Ale po takim nakładzie pracy jak zakiszona dziś kapusta będzie smakowała. Nawet jak nie będzie najlepsza (TFU!, TFU!, TFU!), to i tak będzie najwspanialsza na świecie.

Wyobrażenia i rzeczywistość.

  - Dziś sprzątam - pomyślałam owinięta jeszcze ciepłą kołderką.
Jeszcze przed wstaniem z łóżka, zobaczyłam pod przymkniętymi powiekami jak lekko i pewnie wspinam się po drabinie, zdejmuję firanki i myję okna. Idzie mi to sprawnie i szybko. Nie używam do mycia szyb żadnych środków chemicznych tylko wodę z octem, jak robiła to moja babcia i okna są przejrzyste bez żadnych smug. Teraz siadam do wyremontowanej właśnie maszyny do szycia i podszywam górę firanki, żeby nie trzeba było za każdym razem przy wieszaniu przymierzać ile należy ją podłożyć. Robota idzie mi szybko. Podłoga to mała pestka. Kilka chwil pracy z odkurzaczem, reszta mopem.
Teraz otwieram oczy i zastanawiam się, jak tu wyobrażenia zamienić w rzeczywistość. Najpierw trzeba się trochę rozruszać, więc nogami majtam trochę pod kołdrą i dosyć niechętnie wyłażę z cieplutkiej jeszcze pościeli.

Snuję się po mieszkaniu, zamiast się krzątać, co chwila przysiadam, odpoczywam nie wiadomo po czym. Myślę. Moje myśli nie mają zbyt wiele wspólnego z działaniem:
 - Jeszcze tylko chwilkę daje sobie na rozruch.  Zaplanuję sobie działania. Mała chwilka uporządkowania w głowie kolejnych czynności nie zaszkodzi. A może dzisiaj lepiej nie brać się za tak poważną pracę? Jeszcze spadnę z drabiny i mogę sobie zrobić krzywdę. Jutro też będzie dzień. Może jutro będę w lepszej formie?- 
I zamiast działania jest myślenie o działaniu.

Dochodzi właśnie godzina 14,30 i w mieszkaniu jest porządek taki, jak wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu, a ja mogłabym sobie zanucić słowa piosenki:
Jutro, ach jutro wszystko ja zrobię, a dzisiaj jeszcze odpocznę sobie.
I tak dziś zrobiłam coś dodatkowego. Rano ćwiczyłam około 25 minut.





Życie starszej pani.

Dziś jest 22 dzień września - pierwszy dzień jesieni. Pogoda w tym roku jest trudna do przewidzenia. Do ostatniego dnia sierpnia było bardzo ciepło i słonecznie i nagle od pierwszego września zmieniła się. Jest szaro, buro, mokro i zimno. Przez te 22 dni można byłoby na palcach jednej ręki policzyć dni ze słonkiem. Niebo ciągle zawalone jest szarymi grubymi chmurami, z których siąpi, leje i pada. U nas w domu zapasy zimowe są już w słoikach i stoją w piwnicy.


To jest tylko część tych zapasów. Reszta nie zmieściła się w telefonie komórkowym. Pnącze na tarasie, które w zeszłym roku było o tej porze zielone i pełne liści zmieniło kolor i w wielu miejscach świeci gołymi gałązkami.


Słychać od ludzi znających się na prognozowaniu pogody, że zima w tym roku będzie wczesna i ostra. Zobaczymy.
Paproć, której kawałek widać na drugim zdjęciu i dwa drzewka beniaminka trzeba będzie wstawić do pokoju. Do tego przenoszenia zapraszam zwykle wnuka, który jest szczuplutki i jednocześnie bardzo silny. Przez cały okres chłodów rośliny z tarasu będą stały w mieszkaniu i przez całą zimę będą się z nich sypały liście na podłogę. Będę chodziła po suchych szeleszczących liściach, bo ze sprzątaniem ich trudno będzie nadążyć.



Nie znajdę  tylko pod nimi grzybów. Grzyby rosną w lesie, a las jest po drugiej stronie drogi.


Grzybiarze przynoszą w tym roku grzyby koszami. Ja też już trochę ususzyłam, zamarynowałam i zamroziłam. Te zamrożone będę w zimie dusiła na masełku. Przypomną lato i deszczową porę.

W mrozy i zimna będziemy wyskakiwali na dwór tylko, gdy będzie taka potrzeba. Czas może być bardzo przyjemny w ciepłym pokoju przy grzejniku, z herbatką z kilkoma kropelkami nalewki malinowej.

Co to znaczy brak zahamowań i próbowanie do skutku?

W piątek przyjechali nasi dwaj prawnusiowie. Jeden 8 lat, drugi prawie 11. Najpierw, oczywiście, rozsiedli się przed telewizorem, bo w domu mama wydziela im czas na tablet i inne tego typu przyjemności, więc u nas starają się odrobić wszelkie zaległości w tym zakresie. I wtedy jest to dla mnie czas trudny, bo oni nic poza tym, co leci w okienku nie widzą i nie słyszą. Na dworze resztki letniego ciepła, a oni jak przymurowani siedzą w domu. Wywaliłam ich bezczelnie na dwór i dałam do zabawy rakietki, piłeczki itd. Za chwilkę mój starszy prawnusio przybiegł zapytać, czy może pojeździć na moim trzykołowym rowerze. Pozwoliłam i za chwilę wyjrzałam, jak mu jazda idzie, bo rower trzykołowy to nie to samo, co rower dwukołowy. Powinien być łatwiejszy w obsłudze, a nie jest. Mój wnuk jeździł jak cyrkowiec. Wywijał, skręcał, hamował na dosyć wąskim pasku utwardzonego chodnika przed domem, bo na ulicę nie miałam odwagi go wypuścić. Przetarłam oczy ze zdumienia. Przecież tym rowerem nie jest łatwo jechać bez przygotowania. Ja uczyłam się z miesiąc i każda początkowa jazda - to był ogromny stres, bo rower mnie nie słuchał i skręcał zwykle z drogi w zarośla rosnące przy drodze. Poza tym miałam uczucie, że przy skręcie mogę się wywrócić. Moje początki dotyczące nauki jazdy na tym właśnie rowerze były i bardzo trudne i bardzo stresujące. Nawet koleżanka poświęciła się i biegała za mną, kiedy kręciłam niezdarnie pedałami. Skoordynowanie kierowania przy pomocy kierownicy i jednoczesne kręcenie pedałami było dla mnie początkowo nie do przeskoczenia. A przecież przez wiele lat bardzo dobrze jeździłam na rowerze dwukołowym, często objuczona siatkami z zakupami. Kilka lat temu miałam jednak operację kręgosłupa i lekarz ortopeda zabronił mi jeździć na dwukołowcu. Natomiast trzykołowiec - proszę bardzo. Żeby się nauczyć jazdy na nowym rowerze wymyślałam różne sposoby, żeby go oswoić. I nic. Przemawiałam do niego w czasie mojej pokracznej jazdy, nie zwracając uwagi na to, co powiedzą moi sąsiedzi albo, co gorsza, co pomyślą. Nie radzili sobie z rowerem także mój mąż, i inni dorośli członkowie rodziny. Jazdę opanowałam dopiero wtedy, gdy mąż koleżanki, który zna się na rowerach, pokazał mi jak używać hamulca.
A tu mały smerf wsiadł i nie tylko pojechał, ale i robił różne ewolucje. Przyszło mi do głowy, że dzieci nie przewidują żadnych przykrych konsekwencji, tylko śmiało i spokojnie próbują. I na tym polega chyba ich wyższość nad nami - dorosłymi, że my próbujemy z całym bagażem doświadczeń i lęków, a dzieci te doświadczenia dopiero zdobywają i to bez żadnego strachu.
A no cóż. Nowe doświadczenia i nowe podejście do nich dziś sporo już mnie jako osobę dorosłą, że nie powiem mocno już leciwą kosztują, ale kim bylibyśmy bez tych doświadczeń. Czyli ja mam zapisaną nową kartę w swoim życiorysie, a mój prawnuk dopiero otwiera swój zeszycik. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, ile on i inne dzieci będą mądrzejsze ode mnie, gdy będą w moim wieku.

To już jest szaleństwo.

Niestety, ogarnęło mnie szaleństwo. Jest to szaleństwo robienia przetworów. Teoretycznie powinno to wyglądać tak. Oglądam zapasy zrobione w w ubiegłym roku i po zastanowieniu się nie robię nic, lub robię kilka nowych słoiczków. Przy czym dobrze by było przeliczyć ile słoiczków już jest i zastanowić się, ile jeszcze może się przydać na zimę. Ale nie. Ja rzucam się do roboty, jak głodny do miski. I tylko rozglądam się dokoła co jeszcze nadaje się do zawekowania. W taki sposób  zrobiłam już kilkadziesiąt nowych słoików. A obiecywałam sobie, że w tym roku nie zrobię nic. Jeszcze przede mną sok z pigwy, który trzeba odlać i zapasteryzować, Z owoców wyjętych z soku będzie dżem, a za tydzień, dwa wybieramy się do lasu z koleżanką na owoce czarnego bzu. Będzie z nich sok na zimę przeciw wszelkim zaziębieniom.

Jak tak się lepiej przyjrzę swojej działalności, to wszystko, co robię, to akcje. Nagle się za coś łapię i to "coś" pochłania mnie prawie bez reszty.To mogą być przetwory, ale może być jakakolwiek inna działalność.

Gdy jeszcze pracowałam w szkole i w przydziale dodatkowych obowiązków otrzymywałam  przygotowanie jakiejś akademii, to nie tylko z każdym występującym uczniem pracowałam indywidualnie, ale później, po próbie w głowie miałam coś w rodzaju magnetofonu. Włączałam w domu głos recytującego kilka godzin temu ucznia i słyszałam w którym miejscu robi przerwę i jaką, gdzie akcentuje wyraz itd. itd. Na następnym spotkaniu indywidualnym omawiałam wspólnie z uczniem moje uwagi. Zdarzało się, że uczeń mówił. - A ja tak uważam - I wtedy zastanawiałam się, czy on nie ma przypadkiem racji.

Pracuję zrywami. Nawet jak sobie pomyślę, że mogłabym spokojnie, metodycznie, wykonywać robotę za robotą, to wydaje mi się to ogromnie nudne, szare, nijakie. Dopiero jak to jest pomysł - strzał -  w którym jest nowość, ciekawość, co wyjdzie, szukanie różnych potrzebnych informacji, czytanie literatury na interesujący mnie aktualnie temat - to wtedy trudno mnie oderwać od takiej pracy.

Uśmiecham się cieplutko do wszystkich Czytelników odwiedzających mój blog.

A życie się toczy dalej.

Dziś siedzę w domu i myślę. Jaka ja jestem szczęśliwa. Mam rodzinę, znajomych, Czytelników mojego bloga, dla których mam bardzo dużo ciepłych uczuć i mam siebie samą. Ze wszystkimi możliwościami, które wciąż jeszcze są we mnie. To prawda, że mam różne dolegliwości, ale nie są one aż tak uciążliwe, aby bardzo mocno zatruwały mi życie. Oczywiście, że chciałabym mieć figurę taką, jaką miałam jeszcze 25 lat temu i mniej kilogramów, że chciałabym chodzić jak sarenka, chociaż dziś jeszcze z chodzeniem mam trochę kłopotów, już nawet nie wspominam o tym, że chciałabym być mądra, taką mądrością nie książkową, a zdobytą w życiu i w różnych tego życia doświadczeniach.

Jestem, myślę, marzę, wspominam. Jestem człowiekiem z różnymi doświadczeniami życiowymi, tymi dobrymi i tymi, które dały mi impuls do pracy nad sobą, do rozwoju.
Ludzie młodzi w swoich wyobrażeniach wybiegają w przyszłość. Ja wolę wracać do tego, co było. Nawet wtedy, gdy to, co było, przyniosło wiele cierpienia i walki o lepsze jutro. Wybieganie do przodu jest dziś dla mnie trudne ze względu na mój zaawansowany już wiek. Nie wiem, ile jeszcze życia przede mną (chociaż tego nie wie nikt) i nie wiem, w jakiej kondycji tak fizycznej, jak i umysłowej będę za kilka lat, jeśli ich dożyję.

Ale każdy kolejny dzień, to dar od Boga. Nie jestem osobą jakoś szczególnie mocno przywiązaną do żadnej religii, ale wierzę w to, że istnieje Inteligencja, która jest wieczna, nieograniczona i bezcielesna i która ma wpływ na nasze życie. I chyba mogę powiedzieć, że czuję Jej Rękę na sobie.
Wszystkie traumatyczne, bardzo trudne momenty w moim życiu do czegoś służyły. Były początkiem mojej pracy nad sobą. Dojrzałość człowieka rodzi się na ogół w bólach. Dziś wiem, że wszystko to, co dostałam od życia było mi potrzebne. Nawet to, co w pierwszej chwili zwalało mnie z nóg i zapierało dech w piersiach.
Bez tych doświadczeń dziś byłabym zarozumiałą kretynką, osobą na zewnątrz zarozumiałą, a w środku dużym dzieckiem niepewnym jakiejkolwiek swojej racji.

Zawsze będę przy Tobie, tylko mnie zawołaj.












Jesień.

"Wspomnienie"
Julian Tuwim
Mimozami jesień się zaczyna,
Złotawa, krucha i miła.
To ty, to ty jesteś ta dziewczyna,
Która do mnie na ulicą wychodziła.

Od twoich listów pachniało w sieni,
Gdym wracał zdyszany ze szkoły,
A po ulicach w lekkiej jesieni
Fruwały za mną jasne anioły.

Mimozami zwiędłość przypomina
Nieśmiertelnik żółty ? październik.
To ty, to ty moja jedyna,
Przychodziłaś wieczorem do cukierni.

Z przemodlenia, z przeomdlenia senny,
W parku płakałem szeptanymi słowy.
Młodzik z chmurek prześwitywał jesienny,
Od mimozy złotej ? majowy.

Ach, czułymi, przemiłymi snami
Zasypiałem z nim gasnącym o poranku.
W snach dawnymi bawiąc się wiosnami,
Jak ta złotą, jak tą wonną wiązanką?

 A do nas przyjechała nagle bez żadnego zapowiadania się pani jesień. I to nie ta złota jesień, a szara, mokra i ponura. Ogarnęła nas wszystkich chłodem nie tylko poranków i wieczorów, ale także dni. Gdyby nie to, że kalendarz wyraźnie wskazuje na początek września, to można byłoby pomyśleć, że to już listopad. I chociaż ze względu i na swój wiek i na kłopoty zdrowotne nie lubię upałów letnich, to   szaruga jesienna nie jest szczytem moich marzeń. A właśnie taką szarugę mamy obecnie.
Jedynym plusem tej pogody jest to, że w lesie pokazały się grzyby. Już ususzyłam dwa litrowe słoiki prawdziwków i innych szlachetnych grzybków i zamroziłam trochę grzybków obgotowanych do duszenia na zimę. Przypomną nam, w czasie mrozów i śnieżnych zamieci, zapach lasu. Piwnica też jest solidnie zaopatrzona. Dwa duże regały są zastawione słoikami z przetworami. Tylko kto będzie to wszystko jadł? Młodzi wolą iść do sklepu i kupić gotowe, niż wziąć od babci. A ja tak się przyzwyczaiłam do robienia zimowych zapasów, że żadne postanowienia - że w tym roku nic, a nic nie robię - nie skutkują. Mój mąż próbuje mnie wyhamować w tym szaleństwie, ale szaleństwo jest silniejsze od rozsądku.

A to jeszcze wspomnienie lata.


Dziś tylko łóżko.