Jak tu sobie poradzić?

Staram się być samodzielna i bez koniecznej potrzeby nie lubię nawet najbliższym mi osobom zawracać głowy. Ale teraz chyba będę zmuszona odstąpić od swojej zasady. Oczywiście chodzi o komputer, a dokładniej o możliwość rysowania w programie Inkscapa.
Tu szybko wstawię to, co udało mi się przenieść, żeby mi całość nie uciekła i będę pisała dalej.
Niby część zaplanowanej grafiki wskoczyła. Ale są tylko plamy. Ale na te plamy były już nałożone dosyć ładne elementy, które nie wiem dlaczego nie wydrukowały się. Poza tym w programie Inkscapa nie mogę korzystać z narzędzi takich jak ołówek, gwiazda itd. Krótko mówiąc z tego co w końcu z wielkim trudem udało mi się zrobić, do bloga wskoczyło byle co.
Jeśli chodzi o komputer i jego działanie jestem noga od stołu. Nie ma rady. Muszę uśmiechnąć się do wnuka, dla którego komputer, to jak dla mnie książka, bo na książkach jestem wychowana. Pewno przydałby mi się kurs wiedzy o komputerze i jego pracy, kurs robienia grafiki w programie Inkscapa itd. Krótko mówiąc jestem mocno niedouczona.
Co ciekawe czytam, literaturę (w tym naukową), piszę, sama opracowuję różne plansze i zestawienia, a nie potrafię zrozumieć języka technicznego, który dominuje we wszystkich instrukcjach. Każda nowa rzecz w domu, to na początku stres. Do kuchenki z programatorem nie tylko sama bałam się początkowo dotknąć, ale bałam się także, że córka lub wnuki mi ją popsują. To samo było z pralką. Niestety. Pomyliłam epoki. Urodziłam się w pierwszej połowie XX wieku i tam była moja rzeczywistość. Ubikacja na podwórku, lampa naftowa wieczorem i noszenie wody do domu i różnych zlewek na zewnątrz. Do różnych wygód szybko przywykłam, ale z niektórymi wciąż mam problem. Są dla mnie jak tajemniczy labirynt do skarbu. Tym skarbem, oczywiście, jest wiedza.

                         Na zakończenie coś do posłuchania i rozmarzenia się.


Jak krowie na rowie.


Dzisiejszy wpis znajdzie się dziś w obu moich blogach - w tym i w blogu kobietawbarwachjesieni.blox.pl/html

Należę do ludzi, którzy lubią wiedzieć dlaczego ma być tak, a nie inaczej. Tyle razy słyszałam:  - Nie martw się. Samo martwienie się nie służy niczemu dobremu. - Taką wypowiedź traktowałam jako rzecz oczywistą, pewnik. Nigdy jednak nie zastanawiałam się nad tym - dlaczego? Skąd wiadomo, że tak jest? Aż do wczoraj.
Wieczorem przeglądałam różne wiadomości w internecie i znalazłam notatkę na temat: Jakie są dla nas skutki zamartwiania się. W notatce tej przedstawiono te skutki z wykorzystaniem najnowszej wiedzy na temat pracy mózgu. Otóż nasz mózg ciągle tworzy nowe połączenia między komórkami. W młodości szybciej te nowe połączenia powstają, na starość wolniej. Ale cały czas one powstają. Jeśli mamy tendencję do koncentrowania się na zmartwieniach, to ułatwiamy tworzenie połączeń dla myśli pesymistycznych. Taką już wypracowaną drogę mózg wykorzystuje chętnie i jest ona wykorzystywana często.
Od dziś szlaban na pesymizm - pomyślałam. Ale nagle przyszło mi do głowy, że z niczym nie należy przesadzać.  Życie w wiecznej euforii też nie jest normalne. Dziś myślę, że warto być w kontakcie ze sobą, ze swoimi myślami i emocjami, ale nie warto koncentrować się dłużej na jakimś jednym odczuciu.
I tu miała być wykonana przeze mnie grafika z dwoma cytatami na temat martwienia się. Grafikę zaczęłam tworzyć z dużą przyjemnością, bo lubię się bawić kolorami, kształtami i ich rozmieszczeniem. Już zrobiłam całkiem ładną zielono-żółta plamę, wstawiłam cytaty i chciałam ciągnąć dalej swoją pracę, gdy nagle myk i prawie wszystko z ekranu zniknęło. Szlag by to trafił. Oczywiście próbowałam sama zmierzyć się z problemem, ale boję się, że tylko sprawę skomplikowałam jeszcze bardziej.Tylko wnuk może mi tu pomóc, ale on dopiero wraca z pracy zmęczony i nie mam serca zawracać mu dupy swoimi kłopotami. Tak, że wpis będzie bez grafiki.                                                            

O czym dziś myślę?

Dziś mój nastrój jest szary jak pogoda za oknem. To, co jest we mnie, podobne jest do rozpłakanych, szarych chmur na niebie.W głowie kłębią się niewesołe myśli. Najlepszym lekarstwem na taki kompletny marazm jest wziąć się za jakąś robotę w domu. Ot, choćby mogłabym wstawić obiad, a  mnie nie chce się nawet ruszyć z miejsca. Najchętniej zakopałabym się pod kołdrą w łóżku i przespałabym cały dzień.
Zadaję sobie pytanie: - Czy wydarzyło się coś, co mnie tak wytrąciło z równowagi psychicznej? Odpowiedź nie jest prosta. Dziś nie wydarzyło się nic przykrego, ale nagle w ułamku sekundy zobaczyłam różne stare sprawy w nowym i bardziej jaskrawym oświetleniu, niż miało to miejsce wcześniej. Jak to jest, że patrzymy na "coś" przez wiele lat z uśmiechem i aprobatą i nagle jakieś słowo, nagle wyzwolona emocja lub brak tej emocji powoduje, że obrazek się mocno zmienia. Że to, co wcześniej  było kolorowe zaczyna przygnębiać, siedzi w głowie i zatruwa myśli i emocje.

Jest mi smutno i najlepiej się czuję, gdy jestem w bezruchu, tylko pogrążona w myślach.

Wspomnienia.


                                                       Giovanni Marradi Selection.

Dzisiejszy wpis zaczynam od pięknej muzyki. Nigdy nie byłam i nie jestem jej znawcą. Wiem tylko, jaką muzykę ja lubię. Lubię utwory melodyjne, pełne ekspresji, no i w mistrzowskim wykonaniu. np. fortepianowym. Ten utwór należy do moich ulubionych. Siedzę i słucham. Zapominam o swoim wieku, o aktualnie przechodzonej infekcji. Liczy się tylko muzyka i świetnie dobrany do niej obraz. Moje niczym nieskrępowane myśli płyną jedna za drugą, łączą się z odczuciami, z tęsknotami za tym wszystkim, co było w życiu piękne, ekscytujące, za młodością, za niewykorzystanymi możliwościami. Teraz nie liczy się to, co jest wokół mnie, czyli oświetlony, ciepły pokój. Wybiegam poza ściany mojego obecnego domu i wędruję przez lata i jak zwykle zatrzymuję się w czasach mojego dzieciństwa. To dzieciństwo było i jest dla mnie jak baśń o kopciuszku i dobrych wróżkach. Jest podstawą tego wszystkiego, co jest we mnie także dziś.

Muzyka płynie, a ja wracam do wspomnień. Co ciekawe w moich wspomnieniach nie wysuwają się na pierwsze miejsce trudy życia w powojennej Polsce, a jakieś zupełnie ulotne odczucia. Np. Właśnie przeszła silna burza z piorunami i ulewą. Przesiedzieliśmy nawałnicę całą rodziną na dole schodów w piętrowym budynku, aby można było szybko uciekać w razie jakiegoś zagrożenia. Ale burza właśnie się oddala. Jeszcze tylko słychać jej cichnące pomruki a ja wybiegam przed dom i brodzę w wodzie stojącej w zarośniętym trawą rowie. Do dziś czuję chód tej wody na bosych stopach i miękką trawę na dnie.
Widzę światło migoczącej lampy naftowej, która dawała niewielki krąg  światła, widzę palące się drzewo w kuchni węglowej, na której mama szykuje dla nas wszystkich kolację.

Dla wszystkich Babć i Dziadków.

Wszystkim Babciom i Dziadkom życzę wszystkiego najlepszego. Dużo miłości, dużo radości i przede wszystkim zdrowia, żeby jeszcze długo cieszyli się wszystkimi swoimi pociechami. Żeby wciąż mieli duży zapas energii i ciekawych pomysłów na życie.


 Poniżej wiersz znaleziony w sieci bez podanego nazwiska autora


"Babcia"
 Babcia ma srebrne włosy
 z księżycowego światła
 i mówi drżącym głosem
 o pogubionych latach.

 Na stole pachnie ciasto
 i stygnie nam herbata,
 a w oczach babci jasno,
 choć czas tak wiele zatarł.

 W ogrodzie naszej babci,
 wśród kwiatów zadumanych,
 gonimy młode lata,
 śmiejemy się, śpiewamy.

  
Pawlikowska-Jasnorzewska Maria 
Dziadek
 
Źle widzę jednym okiem,

nienawidzę przeciągów,

i patrzę z moich okien

jak z okien pociągu...


  


Wstawiam zdjęcie


Dziś był u mnie wnuk i pokazał mi, jak wstawiać zdjęcie do tego bloga. Jest to tak proste, że aż wstyd, że tego nie umiałam wcześniej sama. 
Na załączonym zdjęciu są moje kwiaty. W lecie stoją na tarasie, a w zimie w mieszkaniu. Bardzo je lubię i one chyba o tym wiedzą, bo ładnie rosną.  W drugim pokoju stoją w donicach drzewka. W lecie osłaniają taras od słońca, a w zimie zajmują prawie cały pokój. Są jednak zbyt duże, aby zmieścić je w kadrze. Zamiast moich drzewek wstawiam widok zza okna. Przy wstawianiu do bloga drugiego zdjęcia trochę się nakombinowałam. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że jak wstawiamy zdjęcie, to komórka, na której to zdjęcie jest, musi być podłączona do komputera. Wszystko niby takie proste, a trzeba na to wpaść.








Ja o wiośnie, a tu dalszy ciąg zimy.

Ostatnia moja rehabilitacja była 16 stycznia i mam teraz ponad dwa tygodnie przerwy w jeżdżeniu na nią do Warszawy. I dobrze, bo właśnie mocno sypnęło śniegiem i zaczęły się zawieje. Wiatr jest tak silny, że gdzieś na zachodzie Polski przewrócił autokar. Aż trudno w to uwierzyć, ale fakt pozostaje faktem.
Snuję się więc po mieszkaniu i staram się nie wychodzić na zewnątrz. No i w związku z tym, mieszkanie powinno lśnić, na kuchni mogłyby gary parkotać, a z gotowanych potraw ulatniające się  zapachy stwarzałyby ciepłą atmosferę domową. A tu nic mi się nie chce. Rano nie wyskakuję z łóżka, tylko się gramolę i ciągle czuję chłód, który bardzo mi przeszkadza w zrobieniu czegokolwiek.  Jestem skurczona i opatulona w różne cieple ciuchy. Co jednak jest ciekawe w mieszkaniu jest około 20 stopni ciepła, czyli nie powinnam marznąć. I od razu przypominam sobie swoje wyjazdy do Warszawy kilkanaście lat temu też w czasie zimy, a ja byłam wtedy tylko w cienkich spodniach i było mi ciepło. Teraz pod spodnie zakładam ciepłe rajstopy, albo i dwie pary i nic nie pomaga. Jestem cały czas wychłodzona. Niewiele lepiej jest w lecie. Na słońcu trudno wytrzymać. Jest zbyt gorąco. Chyba popsuło mi się centralne ogrzewanie w organizmie.
Kiedyś zastanawiałam się nad tym, jak czuje się moja babcia, która miała mniej więcej tyle lat ile ja mam teraz i wtedy nie miałam zielonego pojęcia, jak to jest być starym człowiekiem. To nie tylko problem z chodzeniem, z poczuciem równowagi, ale też ze słabszą już wydolnością krążenia.

Na jedno jeszcze nie narzekam. Głowa pracuje mi zupełnie nieźle. Nie mam problemu z myśleniem, z pisaniem, z logicznym odbiorem rzeczywistości i ocenianiem różnych spraw.
Na razie nie ma we mnie niepokoju, co dalej będzie z moją sprawnością intelektualną, bo po co martwić się tym, na co nie mamy wpływu. Mam nadzieję, że do końca będę w pełni wydolna umysłowo. Na wszelki wypadek jednak staram się zrobić wszystko, aby nie dopuścić do najgorszego. Postanowiłam uczyć się języka angielskiego. Nauka ta idzie mi jak krew z nosa, ale ważne, że szare komórki pracują. W nauce tej nie wyszłam poza absolutne początki. Wciąż jestem zielona, jak trawa na łące. Pewno łatwiej by mi było uczyć się pod okiem instruktora, ale na razie nie mam takiej możliwości. Pierwszy problem - Mam trudności z połączeniem wymowy z zapisem wyrazów angielskich. W języku polskim można prześledzić artykulację głosek i związek różnych części narządów mowy z tą artykulacją. W języku angielskim trudno mi to wszystko złapać. Lektorzy mówią szybko i mało, jak dla mnie wyraźnie. Tak, że na razie ćwiczę walkę z wiatrakami. Ale coś trzeba robić, aby się nie stresować tym, co jest jeszcze przed nami.

Na zakończenie dzisiejszego wpisu coś na wyciszenie i zrelaksowanie się.
Ernesto Cortazar Album - Moments of Solitude.


Czekam z niecierpliwością na wiosnę.


Dziś pada śnieg Zima w pełni, a ja czekam z niecierpliwością na wiosnę. Stąd moje dzisiejsze grafiki. Chciałam także wstawić zdjęcie moich kwiatów, które są w domu moim oczkiem w głowie i bardzo o nie dbam, ale zrobionego telefonem komórkowym zdjęcia nie udało mi się wstawić do bloga. Nie wszystko na raz. Wstawiania zdjęć do tego bloga też trzeba się nauczyć. Opanowałam już wstawianie zdjęć do mojego bloga kobietawbarwachjesieni  i wydawałoby się, że jeśli umiem wstawić zdjęcia  do jednego bloga, to automatycznie powinnam umieć wstawić i do drugiego. A tu kicha. Trzeba uczyć się znowu. Ponieważ nie należę do ludzi łatwo poddających się, to wiem, że dotąd będę próbowała, kombinowała, aż mi się uda. A jeśli problem mnie przerośnie, to znowu poproszę mojego wnuka o pomoc. Zawsze jest jakieś wyjście. 
Nie lubię się poddawać w żadnej sprawie. Po mikroudarze  w 2012 roku straciłam możliwość normalnego chodzenia. Początkowo moje nogi z niedowładem starałam się ćwiczyć, a później zaczęły się wizyty u lekarzy, pobyty w szpitalach, różne rehabilitacje i nic nie było lepiej. Lekarze dawali mi 4-5 % szansy, że nogi wrócą do stanu sprzed mikroudaru.W ubiegłym roku w marcu trafiłam na rehabilitanta, który bardzo mi pomaga. Teraz już chodzę nawet bez kijów i potrafię przejść kilometr drogi i po odpoczynku potrafię sama wrócić do domu.

Kolejny dzień

Witam cię nowy dniu. Jaki będziesz? Czy przyniesiesz coś nowego, ekscytującego, czy może będziesz podobny do wielu tych dni, które już minęły. Na razie nie zapowiada się nic szczególnego. Za oknem jest szaro. Nie ma ani odrobiny śniegu. Wczorajsze emocje związane z WOŚP już minęły. Teraz jest zliczanie kasy i trwają licytacje różnych darów.

A ja siedzę ciepło ubrana przed komputerem i piszę, ale pisanie nie jest przecież tylko samym zapisywaniem swoich myśli. To praca umysłowa.  Prowadzę dwa blogi, bo lubię pisać, ale wiem także, że to pisanie jest mi z wielu względów bardzo potrzebne.
Spróbuję napisać jakie to są potrzeby:
- Jest to praca nad moją kondycją intelektualną. Pisanie -  to solidna gimnastyka umysłu, co w moim 
  wieku jest sprawą trudną do przecenienia.
- Ruszam mocno głową, żeby w tym, co napiszę zawarta była jakaś myśl, a całość żeby miała sens.
- Jest to kontakt z wieloma ludźmi, których w większości, co prawda, nie znam, ale którzy, podobnie
  jak ja, szukają. Sam fakt, że ktoś do mnie zagląda, że chce czytać, to co napiszę, jest dla mnie
  motywacją do dalszego pisania.
- Jest to ćwiczenie umiejętności zamykania w słowach myśli, emocji, ulotnych wrażeń.
-  Są to także ćwiczenia czysto polonistyczne: - Słowo i jego słownikowe znaczenie, znaczenie 
   wyrazów w kontekście itd. itd.

I w tym miejscu przypominam sobie obrazek z przeszłości. 
Pisać zawsze bardzo lubiłam. Siadałam i wylewałam z głowy na papier to, co w niej było. Wtedy wydawało mi się, że każdy mój tekst jest świetny, bo prawdziwy. Bo zamieszczone w nim jest to, co nosiłam w sobie. Swoje spojrzenie na sprawę, swoje refleksje, myśli itd.
I kiedyś przyjechała do mnie moja dziś już nieżyjąca siostra i dałam jej do przeczytania moje wypociny. Spokojnie przeczytała, po czym podsumowała mnie mówiąc:
 - Co ty wyprawiasz polonistko zakichana. Przecież to, co napisałaś kupy się nie trzyma. Poczytaj sobie trochę dobrej literatury. -
I ten kubeł zimnej wody był dla mnie jak powiew świeżego powietrza. Zaczęłam przyglądać  się swoim tekstom i je analizować. Zobaczyłam, czego w nich brak, a czego jest w nadmiarze.

Dziś przed opublikowaniem tekstu analizuję go i sprawdzam w nim różne elementy i ich układ, a   wciąż popełniam różne błędy. 

A teraz moja, pożal się Boże, grafika.
 
Zupełnie nie rozumiem dlaczego pojawił się kolor pomarańczowy. Był zupełnie inny.

 

Praca samodzielna

To jest nawiązanie do poprzedniego wpisu. Mój wnuk już poszedł do siebie, a ja samodzielnie wykonałam grafikę i próbuję ją wstawić bez żadnego podpowiadania. Sama jestem ciekawa, jak mi się to uda.

Hurra! Udało się. Jestem bardzo zadowolona.

Nauki cd.

To jest efekt mojej dzisiejszej nauki. Okazuje się, że aby wstawić jakąś wykonaną grafikę trzeba mocno pogłówkować. To, co tu jest wstawione, zrobiłam pod okiem wnuka i głupiałam co chwila, a on starał się nie okazywać swojego zniecierpliwienia mizernymi wynikami mojego zapamiętywania jego nauk. Teraz wnuk poszedł do domu, a ja będę usiłowała poukładać sobie wszystko w głowie, a następnie zapisać kolejność działań punkt po punkcie. To co jest zapisane, jest już moje, a wiedza niezapisana bardzo szybko mi się ulatnia. Najważniejsze, że złapałam o co chodzi przy wstawianiu zdjęć. Teraz trzeba tylko ćwiczyć.

Marysia! Nie świruj!

Po ostatniej wpadce u pana Jurka (tak się zagadałam, że zapomniałam zapłacić za rehabilitację), dziś poleciałam z samego rana do mojej koleżanki, która w piątek też będzie na rehabilitacji i dałam jej kasę do oddania. Ale tak już sobie nie wierzę w sprawach finansowych, że po powrocie od koleżanki, zadzwoniłam do niej, czy na pewno końcówką, którą jej dałam są dwie dziesiątki, a nie przypadkiem może jedna. Usłyszałam: - Marysia! Nie świruj! Wszystko jest w porządku! A w sklepie do znajomej sprzedawczyni powiedziałam: - Niech pani mnie pilnuje, żebym zapłaciła, bo wczoraj miałam wpadkę.
Krótko mówiąc wczorajszy dług wysunął się na pierwsze miejsce jako jedna z najważniejszych spraw. Moja dorosła wnuczka i syn patrzą na to, co ja wyprawiam, z lekkim rozbawieniem. Efektem tego rozbawienia były dziś słowa mojej wnuczki: - Marynia! Do domu!

Te słowa - to nawiązanie do sytuacji sprzed iluś lat. Stałam wtedy na ulicy z moją wnuczką i w najlepsze mełłam ozorem, gdy nagle zza rogu ulicy wychylił się mój mąż i rozdarł się, używając mało eleganckiego skrótu: - Marynia! Do domu!. Ten jego zwrot- polecenie obśmiany już był wiele razy i ciągle powraca w sytuacjach śmiesznych i niezwykłych.

Jakoś tak się dzieje, że powaga słusznie przynależna mojemu wiekowi nie trzyma się mnie zbyt mocno. Bliższe mi jest patrzenie na siebie z przymrużeniem oka i z akceptacją różnych śmiesznostek i potknięć.

Wojciech Młynarski
Absolutnie.

Spokojnego nie znam dnia,
na czczo spalam pety dwa
i herbaty tak jak trza
nie posłodzę,
po asfalcie czy przez piach,
gładko czy po kocich łbach,
taki mi się trafił fach
- życie w drodze.

Uciekają rzędy drzew,
twarz mi chłodzi wiatru wiew,
świat uśmiecha się, psiakrew,
bałamutnie,
a ja biorę gaz pod but,
raz na objazd, raz na skrót,
byle dalej, byle w przód,
absolutnie, absolutnie!
Byle dalej, byle w przód,
absolutnie, absolutnie!.

No a gdyby kiedy kto
zadał mi pytanie to,
co mnie nocą razy sto
ze snu budzi,
gdybym miał powiedzieć wam,
dokąd goni, dokąd gnam,
ja odpowiedź jedną dam
-gnam do ludzi!

Raz na objazd, raz na skrót,
bo chodź się trafiają wśród
ludzi często nieźli trut- ,
nieźli trutnie,
choć mnie nieraz wkurzą fest,
choć rozzłoszczą mnie do łez,
w sumie z ludźmi fajnie jest -
absolutnie, absolutnie.
W sumie z ludźmi fajnie jest,
absolutnie, absolutnie!

Więc gdy masz pan z życiem kram,
taką panu radę dam:
gnaj do ludzi, tylko tam
pańska meta.
Gnaj pan do nich jeszcze dziś
i poświęcaj każdą myśl,
czyś pan szofer, panie, czyś
pan poeta.

Raz na objazd, raz na skrót,
bo chodź się trafiają wśród
ludzi często nieźli trut- ,
nieźli trutnie,
choć cię nieraz wkurzą fest,
choć rozzłoszczą cię do łez,
w sumie z nimi fajnie jest,
absolutnie, absolutnie.
W sumie z ludźmi fajnie jest,
absolutnie, absolutnie!
Absolutnie!



A dziś........

Po wczorajszej rehabilitacji jestem ogromnie rozbita. Czuję każdy centymetr swoich nóg i bioder, bo wczoraj były one w robocie. Przede mną stoi ciepła woda w dzbanku. Mam jej pić półtora litra dziennie. Miałam nadzieję, że do wody można zaliczyć różne herbatki, zupę itd, ale nie. Woda to woda i nic więcej. Najwyżej może być z bąbelkami, a najlepiej bez. Piję, bo muszę, choć pić wcale mi się nie chce. Kończę dopiero drugi kubek i z niechęcią patrzę na butelkę z zimną wodą mineralną niegazowaną i na wodę gorącą w dzbanku, która po dolaniu do kubka powoduje, że nie wychładzam organizmu. Trudno. Jak trzeba, to trzeba.
W dodatku mam następny dylemat. Jak nie siedzieć zbyt dużo, tylko chodzić, w sytuacji, kiedy do tego siedzenia już bardzo przywykłam i jest mi wtedy najwygodniej  Po mikroudarze, który miałam w 2012 roku (i po którym nie tylko nie wezwałam pogotowia, ale nawet nie odwiedziłam lekarza rodzinnego, licząc na to, że wszystkie kłopoty z chodzeniem za chwilę same się wycofają,) przede wszystkim siedziałam. To była najwygodniejsza pozycja. A tu pan Jurek - świetny rehabilitant mówi, że wiele przykurczy i różnych napięć mięśni zrobiło się u mnie od siedzenia. Teraz już wiem, że co jakiś czas trzeba wstać z krzesełka, rozprostować się i trochę się poruszać.
Ale to wszystko to jest zmiana nawyków i to zmiana niełatwa. Łatwo się rozleniwić i nawet dołożyć do tego całkiem przekonujące argumenty, trudniej wprowadzić różne nowe działania i zmusić się do aktywności.

W dodatku pokazały mi się pasemka siwych włosów koło uszu i od razu poczułam się starsza, niż jestem. Tych kilka siwych włosów chętnie pogoniłabym daleko od siebie. A taka byłam dumna, że nie siwieję. Wiedziałam, że mam dobre geny. Babcia dochodziła do 90-tki i wciąż miała ciemne włosy, mama też nie siwiała. Okazuje się, że geny mam po ojcu, który po skończeniu 8o lat zaczął siwieć na skroniach. Sama patrzę na siebie ze sporym zdumieniem. Zamiast myśleć jak poważna matrona, to ja się zajmuję mało istotnymi w końcu duperelami. A przecież szary kolor jest piękny. Sweter w szarym kolorze jest bardzo stonowany i elegancki jednocześnie. Tak ale... I o to - ale - właśnie chodzi. Szary kolor dokoła jest bardzo ładny, ale nie lubię go u siebie na głowie.






Nowy rok zaczynamy od nowych działań.

Dziś mamy już czwartek 4 stycznia. Jak ten czas leci. Gdy byłam mała czas wlókł się niemiłosiernie, teraz śmiga. Nie jestem astronomem, ani nie zdobyłam wiedzy na innym podobnym kierunku, ale jeśli dobrze zrozumiałam to, co pan Einstein powiedział, to człowiek, który w statku kosmicznym, by zaczął podróż jako młody człowiek, po iluś latach powróciłby na ziemię jeszcze w młodym wieku, a  jego koledzy pozostający na ziemi byliby już staruszkami. Może tak jest i z czasem, który przeżywa dziecko, człowiek dorosły i staruszek. A może w wieku dojrzałym po prostu inaczej  ten czas jest odczuwany i inaczej zagospodarowywany.

 Pan Einstein był nie tylko geniuszem, ale także miał ogromne poczucie humoru.
"Na pytanie, w jaki sposób dokonuje się wielkich odkryć, uczony miał odpowiedzieć: – Bardzo prosto. Wszyscy wiedzą, że czegoś zrobić nie można. Ale przypadkowo znajduje się jakiś nieuk, który tego nie wie. I on właśnie dokonuje odkrycia." 

No więc cztery dni stycznia śmignęły, jakby kto z bicza strzelił. Ale to nie znaczy, że nic w tym czasie się nie działo. Po pierwsze wznowiłam poranne ćwiczenia po przerwie trwającej ponad dziesięć lat. To nie znaczy, że rzuciłam się na nie z ogromnym zapałem. Żadnego zapału nie było. Było to raczej racjonalne podejście do sprawy swojego zdrowia i do kondycji tak fizycznej jak i umysłowej. Ostatnio stwierdziłam, że robię się coraz bardziej nieruchawa. Najlepiej mi, gdy rozpłaszczę siedzenie na krzesełku przed komputerem i gdy tylko pracują mi palce rąk na klawiaturze. A tu od końca listopada włazi mi na kark 83-ci rok i ciało zaczyna zastygać w bezruchu. Koniec tego. To, co wyćwiczę, będę miała na ten czas, który mi jeszcze pozostał na tym ziemskim padole. Trzeba wykrzesać z siebie jeszcze chociaż trochę energii. Ponadto neurolog stwierdził u mnie chorobę parkinsona. Bardzo mi się ta diagnoza nie podoba, ale jest to, co jest. Oczywiście biorę leki, ale nie byłabym sobą gdybym nie poszukała w internecie jakichś innych, alternatywnych sposobów leczenia tej choroby. Tabletki - tabletkami. Trzeba je łykać, to łykam, ale okazuje się, że są sposoby na spowolnienie rozwoju choroby. Jednym z nich jest nordic walking. Od razu dzisiaj złapałam kijki i poleciałam na spacer. Nawet dobrze mi się szło Przeszłam kilometr bez zadyszki i bez zmęczenia. To, że mogę już tak chodzić jest zasługą przemiłego pana rehabilitanta, który bezlitośnie rozprawił się z wieloma już  moimi przykurczami (pozostałości mikroudaru). Jedyne ślady po nich to solidne siniaki po odrywaniu powięzi. Tych przykurczy starczy jeszcze na jakiś czas jeżdżenia za zabiegi. Przy okazji mam samodzielną jazdę pociągiem do Warszawy z podmiejskiej miejscowości i przemieszczanie się metrem i autobusem na miejsce. Czyli ćwiczę wszystko, co możliwe.

A w ogóle to życie jest piękne w każdym wieku. 

Na zakończenie dzisiejszego wpisu: 12 Tenors - You Raise Me Up.

 

Podsumowanie starego roku i plany na przyszłość.

Zakończył się rok 2017. Przed nami nowy rok. To, jaki on będzie, zależy w dużej mierze od nas. Czego bym chciała w nowym roku? Moje chęci ograniczone są możliwościami. Wiele razy mówiłam z głębokim przekonaniem, że gdybym teraz była młoda, to po pierwsze zrobiłabym prawo jazdy, a po drugie starałabym się nauczyć przynajmniej języka angielskiego, a może nawet kilku języków.
Wiem, że zrobienie prawa jazdy jest już poza moim zasięgiem. W moim wieku i jeszcze z moją wadą wzroku nie mam nawet po co chodzić do okulistów po orzeczenie.
Z nauką języków obcych też nie jest różowo. Trudno nauczyć się języka nie mając pomocy nauczyciela prowadzącego. Na temat języka obcego mam pewne wyobrażenie ponieważ sama jestem po studiach polonistycznych. Teoretycznie mogłam język obcy poznać na studiach, ale w tamtym czasie języki się zaliczało, a to z nauką nie miało wiele wspólnego. Teraz w wieku mocno dojrzałym, gdy już dojrzałam do nauki, to jestem skazana na pracę indywidualną z lekcjami nagranymi w internecie. Nie jest to łatwe, ale też nie jest i niemożliwe.
Sporządziłam sobie plan dnia, żeby czas nie rozłaził mi się bezproduktywnie. Jak siebie znam, to plan szlag trafi już po pierwszym dniu, ale przynajmniej zobaczę, co jest realne do wykonania, a co nie mieści się jednak w zaplanowanym czasie. I co będę robiła z chęcią, a do czego musiałabym się zmuszać.
Od razu przypomina mi się powiedzenie bardzo popularne w czasach słusznie minionych, że - (cytuję i przepraszam za słownictwo:) - Planowanie tak ma się do produkcji, jak sranie do obstrukcji. Być może moje planowanie będzie potwierdzeniem tego powiedzenia.

Richard Clayderman When a Man Loves a Woman.



Dziś tylko łóżko.