Moze to już jesienny nastrój?

Jest piękna jesienna pogoda. Niebo błękitne. Słonko jasno świeci, a mnie jest smutno.

Nie wiem, czy potrafię ogólnie nazwać to, co siedzi we mnie i zaburza mi pogodę spojrzenia na świat. Nie będę zajmować się szczegółami. W ogromnym skrócie mogę powiedzieć, że chodzi o sprawiedliwość, tę odczuwaną. Jak się ma ta sprawiedliwość do włażenia z buciorami w cudze sprawy. Jestem przeciwniczką i buciorów i włażenia tam, gdzie ludzie, nawet bardzo bliscy, sami organizują sobie swoje życie. Ale gdzie jest ta cienka linia, która oddziela bliskość od zaborczości, od wścibstwa, od pokazywania swoich racji, od mędrkowania, ale także z drugiej strony od chłodu, dystansu, wycofania? Jak okazywać w sposób dojrzały miłość, aby nie ograniczać w najmniejszym stopniu życia i decyzji bliskich osób, ale by je wspierać w takim zakresie, w jakim tego potrzebują?
Dziś same pytania.  I zamyślenie i przygnębienie, i jednocześnie wiara, że miłość nie jedno ma imię i że to dzisiejsze smutne zamyślenie może jutro zaowocuje nowym mądrzejszym spojrzeniem na sprawę.

                                           Miłość nie istnieje w sobie, ale w nas; jest naszym osobistym dziełem.
                                                                                                                          Marcel Proust

Miłość... Andre Rieu -" Romantic Moments - Song ToThe Moons".


Dzień jak co dzień.


Nie można żyć samymi wspomnieniami. Ważne jest to, co się dzieje dziś. Teraz. Wspomnienia są po to, aby wiedzieć, do czego może doprowadzić nieodpowiedzialność i chęć zawładnięcia ludzkimi losami i umysłami. Gdy nadejdzie jesień, będą krótsze dni,  ciemność będzie szybko zapadała i nastrój będzie bardziej smętny być może przypomnę jeszcze jak było tuż po wojnie. A nie było ani łatwo, ani bezpiecznie.

Nastał kolejny dzień. Dzień pełen spokoju i pokoju, choć polityka zarówno w kraju, jak i na świecie jest mocno niestabilna.
A ja prawie otworzyłam firmę przetwórczą. Siedzę obieram warzywa, gotuję przecieram i zamykam w słoiki na zimę. Prawdę mówiąc nie zjedliśmy jeszcze zapasów z ubiegłego roku, ale nie mogę się powstrzymać, aby nie dołożyć jeszcze nowych.
Dziś kończę robić keczup z cukinii. To nowy przepis z polecenia kilku blogerek. Nie jest jeszcze skończony, a już jest bardzo smaczny. Cieszę się, że go będę miała. Jutro planuję zrobić pastę pomidorowe-paprykową o nazwie - lutenica. Ten przepis dostałam od bardzo miłej pani, która mieszka w Bułgarii i pisze o tym kraju książki. Nie podaję nazwy, bo nie wiem, czy by sobie życzyła.

 Za oknem wstał jasny, choć bez słońca poranek. Ptaki na krzewie kiwi wydzierają dzioby. Mój mąż karmił je w zimie, a później z rozpędu także w lecie, bo mu żal było, że nie znajdą karmy w miejscu, do którego się przyzwyczaiły. One w podzięce obdziobały nam owoce borówki kanadyjskiej. Trudno. Trzeba podzielić się owocami z braćmi mniejszymi. Najwyżej w przyszłym roku trzeba będzie pomyśleć, jak zabezpieczyć krzewy przed żarłokami.

Życie jest piękne. I to w każdym wieku. Tylko w zależności od tego ile mamy lat zmienia się nasze spojrzenie na życie, na ludzi żyjących dokoła i na siebie samych. Patrzenie na siebie z  lekkim przymrużeniem oka ale i z miłością i akceptacją  jest według mnie ogromnie  ważne i ułatwia życie. Ale tego dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy byłam już mocno dojrzała wiekowo.

Dostrzegać piękno. Muzyka romantyczna.


Obrazki z życia wzięte nr.2

Nie sądzę, aby groziła nam jakaś zawierucha w kraju, ale ponieważ polityka jest mocno niestabilna. obrazy te które wstawiam mają przypomnieć jak cenny jest pokój i normalne, spokojne życie ludzi.

Obrazki z życia wzięte.nr.1

 Czemu wracam do dawnych czasów? Bo to, co było wiele lat temu siedzi we mnie bardzo mocno. To nie są wspomnienia, tylko obrazy które wciąż widzę, czuję i przeżywam. Wspominałam już o tych dawnych czasach w moim blogu na Bloxie, (kobietawbarwachjesieni) ale ponieważ te historie są we mnie wciąż bardzo żywe, a być może nie wszyscy moi Czytelnicy, których bardzo serdecznie pozdrawiam, są również czytelnikami Bloxa, dlatego piszę i tu o tym, co było kiedyś.

 Pędzę myślami wstecz i zatrzymuję się w roku 1944. Trwa wojna, a ja jestem 9-letnim dzieckiem. Mieszkam we wsi z rodzicami, bratem, dwiema młodszymi siostrami i babcią  Nie czuję zagrożenia, bo cała odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo spoczywa na naszych rodzicach, którzy chodzą bardzo zatroskani, ale przy nas - dzieciach -  starają się nie okazywać swojego niepokoju. Coraz głośniej słychać huk armat i odgłosy bombardowań. Aż pewnego ranka rodzice z babcią w wielkim pośpiechu zaczęli zgarniać najpotrzebniejsze rzeczy i szybko przenieśli się z nami do murowanej piwnicy sąsiada, gdzie było ciemno i niewygodnie, ale stosunkowo bezpieczniej. Ja w czasie tego pospiesznego zbierania najpotrzebniejszych rzeczy prosiłam, aby mama nie zapomniała zabrać mojej zaczętej robótki na drutach. Ot taka prośba dziecka nie zdającego sobie sprawy z tego, co w tak trudnej sytuacji jest ważne, a co nieistotne.. Właśnie zbliżył się front. Rosjanie doszli do połowy wsi i rozpoczęli atak. Niemcy, którzy zajmowali drugą połowę wioski postawili karabin maszynowy na wierzchu naszej piwnicy i od tej pory huk wystrzałów był nieustanny. Gdy na chwilę robiło się ciszej babcia z mamą wychodziły szybko, aby wydoić krowę i przygotować dla nas coś do jedzenia. Tak przetrwaliśmy kilka dni, po czym dostaliśmy polecenie, aby się ewakuować. Ruszyliśmy na przełaj przez pola do pobliskiego lasu, a za nami rozległy się strzały i wokół nas zaczęły się rozrywać pociski. Szczęśliwie nikomu z nas nic się nie stało. W lesie ojciec z bratem wykopali głęboki rów, przykryli go kłodami drzewa a na wierzch nasypali ziemi. To był nasz schron. Wchodziło się do niego po schodkach z ziemi i można tam było przebywać z konieczności tylko w nocy, bo było tam ciasno i duszno, a pomieścić się musiała cała rodzina. Najmłodsza siostra miała zaledwie pięć miesięcy, a trochę starsza 3 latka. A była już jesień. Obok nas były inne schrony, w których ludzie z wioski próbowali przetrwać front, który jak stanął tak stał i się nie ruszył przez okres kilku miesięcy.
Dni robiły się coraz bardziej chłodne, w lesie było niebezpiecznie, bo co jakiś czas przychodzili tam żołnierze niemieccy, aby zebrać grupę mężczyzn do kopania okopów na linii frontu. Nasz ojciec też znalazł się wśród takiej grupy mężczyzn, na szczęście jakiś Niemiec widząc naszą dziecięcą rozpacz i łzy skinął na ojca ręką, aby odszedł z uformowanego już szeregu. Pewno miał własne dzieci w domu i żal mu się nas zrobiło.
Pewnego dnia ruszyliśmy przed siebie. Pamiętam, że zacinał deszcz ze śniegiem, a my siostry z mamą i babcią siedziałyśmy na wozie zaprzęgniętym w konia, a obok wozu szedł ojciec, brat i nasi sąsiedzi. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, aby prosić o przygarnięcie nas, ale nikt nas nie chciał. Dopiero późnym wieczorem zaproszono nas do siebie do małego domu o dwóch izbach.Tu zamieszkaliśmy w jednej izbie, tu noce spędzaliśmy na zbitej z desek pryczy. Nasza mama dokonywała cudów, aby wykarmić jakimiś odżywkami najmłodszą półroczną siostrę, bo sama z biedy i niepokoju straciła pokarm, a krowa miała się dopiero ocielić. I tu przeżyliśmy następny front.

Kiedy dziś myślę o tej naszej całodziennej podróży w strachu, że możemy zostać aresztowani i odesłani do obozu, podróży w zimnie, w zacinającym śniegu i marznącym  deszczu, to przychodzi mi do głowy myśl, że ja z moją rodziną byliśmy uchodźcami w moim własnym kraju i na własnej skórze doświadczyłam losu uchodźcy.
                 
Ciąg dalszy opowieści z życia wziętej nastąpi w dalszych obrazkach..


Dzień na rozmyślania.

Niebo zawalone szarymi chmurami. Żaden promyk słonka się przez nie nie przedziera. Zimno i mokro, bo deszcz leje. W taką pogodę najlepiej usiąść z naleweczką i gorącą herbatką z sokiem malinowym, do tego kocyk na plecy, żeby nie tracić ciepła. A dopiero narzekałam na upał. Jak się okazuje człowiekowi w zaawansowanym wieku trudno dogodzić. Od razu przypomina mi się świetny fragment z mojej ulubionej książki  Colas Breugnon Romaina Rollanda, w którym proboszcz Chamaille wścieka się na swoich wiernych mówiąc do Breugnona i jego kompanów:

Słuchajcie! (Szlag mnie trafi, szlag mnie trafi!) Ci poganie niedowiarki, którzy nie myją swych dusz ani nóg i nie mają wyobrażenia o życiu wiekuistym, żądają od swego proboszcza, by sprowadzał deszcz i pogodę stosownie do ich woli. Muszę wydawać polecenia słońcu i księżycowi: "Troszkę ciepła, troszkę wody, dosyć już, ojoj, za dużo! Teraz promyk słońca, ale łagodny, słodki, poprzez mgłę, teraz trochę wiaterku; nie chcemy słyszeć o mrozie! Jeszcze trochę polej Panie Jezusie... Tu, tu, na moją winniczkę! Dosyć, dosyć tego sikania! A teraz znowu ciepła..." To niesłychane!"

Bardzo lubię tę książkę, której treść aż skrzy się od humoru burgundzkiej ziemi. Żeby jednak nie powielać parafian proboszcza Chamaille spróbuję sobie wyobrazić, chociaż będzie to bardzo trudne, że szare kolory za oknem są sympatyczne.

Wyglądam przez okno i widzę w otaczającej wszystko szarości dużo soczystej zieleni, wśród której czerwienią się malutkie pomidorki koktajlowe. Jest ich dużo. Kombinuję, co z nich zrobić na zimę? W ubiegłym roku kilka słoiczków takich pomidorków zakisiłam, a część zrobiłam w zalewie octowej. Z wszystkich zrobiła się gizdra nadająca się tylko do wywalenia. W tym roku mam ochotę trochę ich ususzyć. Tylko zastanawiam się, czy gaz potrzebny do piekarnika nie będzie drożej kosztował, niż suszone pomidorki, które na dodatek nie wiadomo, czy się udadzą. Ponieważ jednak lubię eksperymentować, to kto wie, czy jednej porcji nie podsuszę.

Taka pogoda, jak ta dziś, skłania także do takich robót domowych, które są zawsze odkładane na później.
Mam w domu jedno pomieszczenie, które nazwałam garderobą, a w którym tylko dziada z babą brak. Do porządkowania tego pomieszczenia zabierałam się już kilka razy, ale za każdym kolejnym podejściem, zostaje zamieciona podłoga, a reszta ubrań i rupieci zmienia tylko miejsca na półkach i wieszakach. Ale jak np. pozbyć się różowej szczuplutkiej spódnicy, w której kiedyś wyglądałam sexy. Dziś co prawda mogę w nią włożyć tylko jedną nogę, ale może jeszcze schudnę i spódnica będzie jak znalazł. Poza tym to pamiątka mojego wyglądu sprzed dwudziestu lat. A tę czapkę zrobiła kiedyś moja wnuczka. Jak można ją wyrzucić? Aby sprzątnąć porządnie ten kąt pewno musiałabym zamknąć oczy i szybko wyrzucać wszystko, co mi wpadnie w rękę. Tu każdy namysł jest niebezpieczny. Zresztą takie jedno pomieszczenie z bałaganem jest w mieszkaniu prawie nieodzowne. Gdy mają przyjść jacyś goście, zbiera się naręcze różnych ubrań, szybko się je wynosi do graciarni, zamyka się drzwi i jest porządek. Pozostaje tylko później problem znalezienia czegoś w bałaganie. Ale i tu o wytłumaczenie jest łatwo. I tak chodzę i szukam ciągle czegoś, a to części od odkurzacza, a to od malaksera itd, więc kilka rzeczy więcej nie robi już różnicy. A czasami takie szukanie mobilizuje do sprzątania i jest to pozytywny akcent w całości.

 Jonasz Kofta. Pamiętajcie o ogrodach. 






Moja Teściowa.

Tak się jakoś utarło, że synowe i teściowe narzekają na siebie, a jeśli nie narzekają, to zachowują wobec siebie spory dystans. A jak to było u mnie?

Przez spory kawał czasu była rezerwa. Teściowa mieszkała u siebie w innej miejscowości, a my z mężem w innej oddalonej od jego rodzinnego domu jakieś 40 kilometrów. W czasie, o którym piszę mój Teść już nie żył. Wiedziałam, że mojej Teściowej nie do końca się podobałam, co manifestowała dosyć otwarcie, więc nie spodziewałam się żadnych odwiedzin.
Był ranek. Ja stałam zajęta jakąś pracą w kuchni przy stole, gdy nagle bezwiednie podeszłam do okna w korytarzu i zaczęłam wyglądać przez okno, czy nie idzie Teściowa. Zdziwiona tym, co wyprawiam wróciłam do kuchni i po chwili znowu znalazłam się przy oknie wychodzącym na drogę. Jakby mnie coś siłą do tego okna ciągnęło. Po chwili przyszła Teściowa i została u nas na okres zimy. I od tej pory zimą była u nas, w lecie wolała mieszkać u siebie na wsi, gdzie miała liczną rodzinę i sąsiadów.

Dlaczego o tym piszę? Bo zaprzyjaźniłyśmy się obie. Moja Teściowa była osobą otwartą i bardzo życiową, z bardzo zdroworozsądkowym pojmowaniem świata i ludzi. Z Jej pojawieniem się w naszym domu zaczęły się opowieści o życiu na wsi. Ja siadałam przy Niej i zamieniałam się cała w słuch. Opowiadała tak barwnie, że prawie widziałam Jej życie wśród najbliższej rodziny i sąsiadów. I nie były to opowieści cukierkowe, tylko pełne życia i emocji. Na wsi nieobce były rękoczyny i awantury słowne. To wszystko w opowieści mojej Teściowej było jak łan zboża poprzetykany chabrami, kąkolami i ostami. To były opowieści, jak piękna powieść.
Opowiadała też o wojnie, o wywózce Jej z całą rodziną na roboty przymusowe do Prus Wschodnich, gdzie, po wywiezieniu przez Niemców Jej męża do obozu w Sztutchofie, sama borykała  się trudnościami mając przy sobie dwóch małych synów. Opowiadała  jak postawiła się bauerowi, jak poszła na skargę na tego bauera do niemieckiej żandarmerii do pobliskiego miasteczka, jak radziła sobie sama nie mając znikąd pomocy.

Do różnych wydarzeń domowych też miała zdroworozsądkowe podejście. Kiedyś wściekłam się straszliwie,  złapałam talerz i tak nim walnęłam o podłogę, że skorupy znalazły się na wiszących wysoko szafkach. Teściowa  ani drgnęła. Zawołała tylko do mnie. - Nie mogłaś gorszego złapać? I to był cały zarzut.

I zrobiło się nostalgicznie. Nie ma już Teściowej, nie ma opowieści. A ja do tego, co było chętnie wracam we wspomnieniach.

Czesław Niemen Wspomnienie.








Środa, czyli środek tygodnia.

Ze szczęściem czasem bywa tak, jak z okularami, szuka się ich, a one siedzą na nosie. - Phil Bosman

Ciekawa jestem, jakie chwile będą dzisiaj moim udziałem. Bo dzień składa się z poszczególnych chwil a życie to także ileś tych chwil. Dobrze by było, gdyby do tych poszczególnych, wybranych chwil można było powrócić za jakiś czas nie tylko w wyobrażeniach, ale także w rzeczywistości. Taka myśl przeleciała mi przez głowę i natychmiast przyszło zastanowienie. Czy rzeczywiście byłoby wtedy dobrze? Może jednak lepiej łapać chwile na bieżąco i smakować je teraz, tu.

Jest wczesny ranek. Dochodzi godzina ósma. Siedzę przed komputerem i myślę o tym, czym by tu się dzisiaj zająć. Nic ciekawego nie przychodzi mi do głowy. Raczej pojawia się praca do wykonania. Trzeba przegracować truskawki, które właśnie zaczynają owocować, trzeba zebrać poziomki i pomidorki koktajlowe. A przede wszystkim trzeba zająć się jesiennym porządkowaniem tarasu. Wszystko - trzeba. A co bym chciała? Chyba dziś z chęcią zrobię to, co trzeba.  

Jestem  mocno już starszą panią. Mam różne swoje dolegliwości, ale kto ich nie ma. Ważne jest to, że żyję ja i moi bliscy. Ważne jest, że mózg pracuje mi prawidłowo, że wciąż uczę się nowych rzeczy i że różnych nowych doznań doświadczam.

No i to, co napisałam, zabrzmiało, jak afirmacja życia we wszelkich jego przejawach. I dobrze. Może to życie trzeba dostrzegać poprzez różne możliwości, które pojawiają się przed nami, a my wykorzystujemy je lub nie w zależności od nastroju, chęci i okoliczności.

Wstaje nowy dzień. Jest cicho i spokojnie. I niech tak będzie. I niech towarzyszą nam pogodne, ciepłe tony pięknej muzyki w mistrzowskim wykonaniu Ernesto Cortazara. 

Secrets of my heart - Ernesto Cortazar.



 

Straszne, co przyroda potrafi.

Wczoraj i w telewizji i w internecie zobaczyłam skutki przejścia trąby powietrznej przez Pomorze. Widok straszny. Wiele hektarów położonych drzew. A chwilę wcześniej, wśród tych rosnących  jeszcze drzew, były namioty harcerzy. Był gwar dzieci i pewno nadzieja na przeżycie emocjonującej przygody wśród rówieśników. To, co się wydarzyło kilka chwil później było tak straszne, że aż prawie nieprawdopodobne. Nagle straszliwy kataklizm, śmierć dwóch dziewczynek przygniecionych padającymi drzewami, wiele rannych i przerażonych dzieci i rozpaczliwa próba dorosłych opiekunów, którzy starali się ratować ocalałych harcerzy. I to się wydarzyło w Polsce, w kraju, gdzie kataklizmy pogodowe o takiej skali zniszczenia zdarzają się rzadko - na szczęście.
Jestem myślami z tymi dziećmi i z ich opiekunami. Myślę, że po takim przeżyciu dochodzenie ich wszystkich do pełnej równowagi psychicznej będzie musiało potrwać i pewno będą musieli włączyć się w to specjaliści - psycholodzy.

Przyroda. Uważam, że wciąż jeszcze nie doceniamy jej siły i nieprzewidywalności. Zachowujemy się jak dzieci, które nie potrafią przewidzieć, jakie skutki może mieć nadmierne ingerowanie w jej prawa. A skutki mogą być tragiczne i dalekosiężne.

Zrobiło się jakoś szaro i smutno. Wyglądam przez okno. Jest cisza, spokój. Niebo zasnute szarymi chmurami. Drzewa stoją bez ruchu. Nie widać nawet ruszających się liści. To, co jest za oknem wygląda jak obraz namalowany przez świetnego malarza. Z dala słychać głosy zwołujących się ptaków, które szykują się już do odlotu.

Edvard Grieg - Peer Gynt Suites - 1 and 2


Wszystko się zmienia.

 Napisałam w tytule wpisu, że wszystko się zmienia i od razu przyszła mi do głowy myśl, że to zdanie nie ma wielkiego sensu. Wszystko, czyli co? Co to znaczy - wszystko? Wszystko - to zwykły ogólnik, w którym treść jest niejasna, rozmyta. Nie lubię posługiwać się ogólnikami, a jeśli już, to stosuję je bardzo oszczędnie i tylko tu, gdzie trudno je zastąpić jakimś innym bardziej ścisłym określeniem.
Lubię przyglądać się językowi polskiemu, analizować w nim różne konstrukcje językowe. Uważam, że nasz język jest bardzo bogaty i piękny. Nauczyłam się na język patrzeć uważnie.

I nagle ni z gruszki, ni z pietruszki urywa mi się myśl w głowie, bo właśnie zabrakło mi wyrazu, aby wyrazić dokładnie treść. Przy czym czuję, że słowo mam na końcu języka, prawie go widzę, a nie mogę znaleźć w głowie jego nazwy. Co gorsza im bardziej się koncentruję na poszukiwaniu w swoich zasobach umysłowych potrzebnego mi wyrazu, tym bardziej on się chowa w mroku. Zupełnie jak w powieści Alana Aleksandra Milne'a Chatka Puchatka: ''... im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej tam Prosiaczka nie było"...
Taka nagła blokada w mózgu zwykle wywołuje u mnie ogromny niepokój. Mam już swoje lata i to, co kiedyś szło na karb roztargnienia, czy zmęczenia teraz zaczyna się już nazywać inaczej. Pojawia się  groźna nazwa - demencja.

Pamiętam takie wydarzenie sprzed wielu lat.
 Rano, przed pójściem do pracy, w pośpiechu szykowałam śniadanie dla rodziny. W pewnym momencie skaleczyłam się w wielki palec u nogi. Szybko palec owinęłam i poszłam do pracy. Cały dzień palec mi dokuczał. Wieczorem, przed położeniem się do łóżka weszłam do ubikacji, usiadłam na sedesie i spojrzałam w dół. Wielki palec u jednej nogi był skaleczony, a u drugiej nogi - owinięty. Ile później było śmiechu. Ja się śmiałam, śmiały się moje koleżanki, którym opowiedziałam przygodę, śmiała się moja rodzina. Do głowy mi nawet nie przyszło, że to może być demencja. To był pospiech, rozkojarzenie, ale nie żadna choroba. Teraz, w podobnych sytuacjach, najpierw myślę ze strachem o demencji, a dopiero później o rozkojarzeniu, czy zmęczeniu.
Zmieniło się ocenianie takiej samej sytuacji, jak kiedyś lub podobnej. I ta obecna ocena niesie ze sobą niepokój.

 Na odegnanie wszystkich mroków i niepokojów piękny walc.
Dmitri Shostakovich - The Second Waltz.





Lubię...

Wychodzę przed dom i widzę dużo zieleni. Zieleń jest w ogrodzie i wokoło. Wysokie drzewa rosną wzdłuż ulic mojej miejscowości. Ale największym ich skupiskiem jest pobliski las. Wchodzę do niego i czuję zapach.  Bardzo tajemniczy i wyciszający jest  szum, który mnie właśnie otacza. Ruszają się pod powiewem wiatru tylko wierzchołki drzew. Jest cisza i spokój.  Nawet chwilowy pobyt w lesie jest wspaniałym relaksem.
Takich mniejszych i większych lasów i lasków jest w całej Polsce wiele. Puszcza Białowieska jest jedna. Przetrwała ponad tysiąc lat, widziała wojny i różne zagrożenia, ale zawsze wychodziła z tych zagrożeń obronną ręką. Była naszą dumą i świadectwem naszego stosunku do przyrody. Aż do dziś. Dziś wkroczyli tam pracownicy leśni ze sprzętem i tną drzewa. Argument naszego pana ministra jest jeden - zagrożenie kornikiem. Zastanawiam się nad logiką tej wypowiedzi. To jak to jest? Przez stulecia puszcza radziła sobie z kornikiem, a teraz nie potrafi? A może chodzi o coś jeszcze innego. Ostatnio przeczytałam w internecie, że gdyby przerwano wycinkę w puszczy to ponieślibyśmy straty sięgające 3,24mld zł. O co tu chodzi? O jakich stratach jest mowa?. Wszystko to jest dla mnie nie tylko dziwne i niezrozumiałe, ale też bulwersujące. Wiem, że mój głos jest zbyt nikły, aby mógł zostać usłyszany przez decydentów, ale mimo to powiem. Nie zgadzam się na wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej. 

Od dziś mogę wstawiać zdjęcia.

 

Dziś od wczesnego ranka bawię się w ogrodniczkę. Wstałam o godzinie 5 i do godziny 10 wypełłam truskawki, poziomki i maliny. Pracę skończyłam w samą porę. Właśnie zaczęła się duchota i resztę czasu można już tylko spędzić w mieszkaniu z włączonym chłodnym nawiewem. Nawet na tarasie nie da się posiedzieć, tak jest gorąco, chociaż zacienia go brzoza rosnąca u sąsiadów i nasze dwa zielone drzewka

Na zdjęciu widać zacienione miejsce ze stolikiem i ławami u nas na działce. Ta zieleń u góry i z boku to krzew kiwi drobnoowocowego. Zwykle krzew ten owocuje  ogromnie. Dojrzałe owoce są wielkości pomidorków koktajlowych. W tym roku wczesną wiosną  zawiązki owoców obmarzły i teraz tylko gdzieniegdzie widać małe kiwi. Ptaki są biedne, bo kiwi były ich smakołykiem. Teraz łobuzy rzuciły się na nasze borówki amerykańskie i dziobią je bez litości. Dla nas pewno niewiele tych borówek zostanie.

Sierpień to jeszcze wciąż lato, ale na bluszczu u nas na tarasie widać już zapowiedź jesieni. Liście zmieniają kolor. Niedługo będę śpiewała A mnie jest szkoda lata. Dziś posłucham piosenki ze słowami Emanuela Schlechtera, z muzyką Adama Lewandowskiego w wykonaniu Jerzego Połomskiego.





Dziś tylko łóżko.