Rok 2018 stoi już za drzwiami.


Dziś ostatni dzień starego roku. Z takiej okazji robi się różne podsumowania i plany na przyszłość. Podsumowania i plany zostawiam na jutro. Dziś cieszę się z tego, co jest. Fajerwerki strzelają, ludzie składają sobie życzenia. Psy biegają po działce i obszczekują dziwne hałasy i światła rozbłyskujące na niebie. Nie boją się, a cieszą.
Mamy Nowy 2018 rok. Oby nie był gorszy od tego, który minął, a najlepiej niech będzie lepszy.

      Szczęśliwego Nowego 2018 Roku! 
Niech ten zaczynający się rok przyniesie nam wszystkim zdrowie, dużo radości i pogody ducha, niech natchnie nas nowymi, ciekawymi pomysłami na życie i chęcią do rozwoju. Niech nauczy nas wybierać pomysły, które mają szansę na zaistnienie i realizację i niech zaprowadzi ład i porządek wszędzie tam, gdzie tego porządku brakuje.                  
        WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

Czy coś bym zmieniła?

Minęły Święta Bożego Narodzenia. Siedzę przed komputerem i myślę. Były spotkania rodzinne, życzenia, rozmowy. Czy coś się w nas zmieniło w czasie tych Świąt? Mogę tylko powiedzieć o sobie. U mnie narodziło się nowe spojrzenie na bliskich mi ludzi. Spojrzenie pełne ciepła, tak jak do tej pory, ale wzbogacone o maleńkie detale. Detale, które bliskich mi ludzi sytuują w realnym wymiarze, a nie w życzeniowym.
Już wiele razy zadawałam sobie pytania - Jaką matką jestem? Jaką babcią i jaką prababcią? Te pytania zwykle pojawiały się bez żadnej konkretnej odpowiedzi.
Dziś chciałabym powrócić do nich i spróbować choćby w zarysie odpowiedzieć na nie. Chciałabym móc powiedzieć o sobie z głębokim przekonaniem - Byłam i jestem świetną matką, pełną miłości, wyrozumiałości. Byłam i jestem świetną babcią i prababcią. Od początku umiałam wspierać swoje dzieci w rozwoju, pozwalałam im uczyć się na popełnianych błędach. Uczyłam, co tak naprawdę ważne jest w życiu. Byłam przy nich, ale starałam się nie ograniczać ich wolności i swobody w poznawaniu świata i ludzi.
Dziś wiem, że to utopia. Chcieć, to nie znaczy móc i umieć.
Gdy rodziły się moje dzieci ja miałam kolejno 22 lata, a później 28 lat. Sama jeszcze nie do końca byłam ukształtowana ani intelektualnie, ani uczuciowo. Moje zachowania były ciągiem dalszym wzorów wyniesionych z rodzinnego domu. Na jakiekolwiek spojrzenie krytyczne dotyczące tych wzorów, było jeszcze zbyt wcześnie. Moje własne wzory podparte fundamentem wyniesionym z domu rodzinnego dopiero się rodziły. Mój rozwój i rozwój moich dzieci szły z sobą w parze, ale to ja przechodziłam różne kryzysy bardzo potrzebne do zmiany i byłam na sporej huśtawce emocjonalnej. Czy uczeń, który sam dopiero się uczy, może być dobrym nauczycielem, lub przewodnikiem dla innych nawet bardzo bliskich mu ludzi?
To co dziś jest - to efekt mojej miłości z jednej strony, a z drugiej wcześniejszej niewiedzy, zdobywanych doświadczeń i dobrych chęci, czyli mieszaniny wszystkiego.

Moja matko, ja wiem w pięknym wykonaniu utalentowanych braci. Adam i Wojciech Kaczmarkowie.




Czwartek przed wigilią.

Jest czwartek. Dochodzi godzina 13,30. Za oknami szaro i mglisto. Prószy drobniutki śnieg, albo mży drobniutki deszczyk, trudno to zza okna ocenić. A ja siedzę w pokoju. Przede mną długa lista prac do wykonania jeszcze przed wigilią i prawie całkowita bezsilność. Tęsknie spoglądam na rozebrane łóżko. Z ogromną chęcią wskoczyłabym pod kołderkę, nakryłabym się prawie z głową i ucięłabym sobie solidną drzemkę............. Po czym zaczynam przeglądać listę prac do wykonania. Po co to robię? Bo może z którejś pracy można byłoby zrezygnować. Np. bardzo pracowite ciasto - generał. A skąd wiadomo, że mi się uda? - myślę. Może lepiej kupić ciasto w cukierni i mieć pieczenie z głowy. A paszteciki do barszczu po co, skoro będą uszka, które córka przywiezie gotowe z Warszawy. I w taki sposób po kilku minutach w pokoju koło mnie rozjaśnia się, choć zza okna właśnie słychać miarowe uderzanie kropli deszczu o parapet. Rozjaśnia się nie tylko dlatego, że zapaliłam lampkę przy komputerze, ale przede wszystkim zaczyna spadać ze mnie ciężar niewykonanych prac. Takie same prace kiedyś, jeszcze kilka lat temu to był dla mnie pryszcz. Rzecz niewarta mielenia ozorem i używania zbyt wielu słów. Teraz czuję na sobie ich ciężar. Mam jednak wyrzuty sumienia, bo generała bardzo lubi mój wnuk, a paszteciki lubią - wnuczki. Dobrze, ze córka przyjeżdża dzień przed wigilią, żeby pomóc w pracy, bo Marysia - babcia i prababcia w jednej osobie zaczyna się sypać, jak spróchniałe drzewo. Nic dziwnego. Osiemdziesiąty trzeci rok - to nie w kij dmuchał. Dobrze, że jeszcze sama pociągiem jadę do Warszawy, przesiadam się do miejskich środków lokomocji, żeby dotrzeć na miejsce, czyli na rehabilitację, a później z powrotem.

Dziś jestem taki leniwiec pospolity, że wpis, który umieszczam w tym blogu, wstawiam także do drugiego mojego bloga - kobietawbarwachjesieni.

I co będzie?

Wczoraj kupowałam jeszcze prezenty dla prawnuków pod choinkę. A dziś od rana szukam portfela z kasą i z dokumentami i nie ma go. Gdzieś wsiąkł. Prawda, że wczoraj bardzo dynamicznie reagowałam na wydarzenia, ale nie mam zwyczaju portfela kłaść gdziekolwiek. Jego miejsce jest ustalone raz i na zawsze. Poza domem jest to wyłącznie kieszeń mojej kurtki lub w ostateczności  torba. Żadnego kładzenia portfela, nawet na chwilkę na ladzie nie praktykuję. No i dziś od rana trwają poszukiwania, ale po portfelu nie ma nawet śladu. Już starałam się kojarzyć, co mogłam robić wczoraj po wyjściu ze sklepu. Pamiętam, że sprzedawczyni na pożegnanie zapytała, czy zabrałam druty do skarpet, bo resztę zapakowała w reklamówkę. Druty wymacałam w kieszeni kurtki i zadowolona, że wszystko mam poszłam do samochodu i wróciliśmy do domu. Dziś szukam zarówno  kasy jak i drutów. Jestem już zmęczona, niespokojna i podenerwowana.
Nawet w pewnej chwili pomyślałam, że może by się odwołać do wyższych instancji z prośbą o pomoc. A do kogo się zwrócić w takiej sprawie, jak nie do św. Antoniego. Co prawda jako osoba, która nie lubi ściemniać na samym początku prośby szczerze powiedziałam, że nie bardzo wierzę w pomoc świętego, ale....... No i dzień ma się ku końcowi, a ja nie wiem, gdzie jest mój portfel. Tak sobie myślę, że święty nie mógł brać zbyt poważnie pod uwagę takich drobiazgów jak moja chwila szczerości i ujawnienie pokrętnych intencji. Nie podejrzewam także, że mógł się na mnie obrazić. W końcu to święty. A portfela nie ma.  Druty? Pal je sześć. W razie czego drugie kupię, ale portfel z kasą - ważna rzecz.
Już i wahadełko poszło w ruch. Zaczęłam nm majtać. Owszem pokazywało kierunek, ale łazienka nie jest miejscem na pieniądze, a do łazienki wahadełko mnie prowadziło. No i co będzie jak portfela nie znajdę? Nie wiem. Jeszcze mam nadzieję, że portfel się znajdzie, jak się wezmę za sprzątanie kuchni, w której wciąż mam normalny pierdzielnik.
Na razie, żeby wyciszyć sobie umysł i wprawić się w choć trochę lepszy humor włączam piękną muzykę muzykę, ze słowami poezji.

Miłość...Andre Rieu - "Romantic Moments To The Moons".


Portfel jest. Był razem z drutami w reklamowce. Mój mąż znalazł zgubę schowaną za zasłonką na okno sięgającą prawie do ziemi. Teraz muszę odreagować zdenerwowanie. Lecę do sklepów.

Nowe spojrzenie?

Ostatnio odwiedziłam bibliotekę i wypożyczyłam trochę książek. Wśród nich jedną, która mnie zafascynowała. To jest książka napisana przez psychologa Mateusza Grzesiaka - Psychologia relacji, czyli jak budować świadome związki z partnerem, dziećmi i rodzicami. Już sam jej początek bardzo mnie zaciekawił. Do tej pory nie spotkałam książki, która w tak prosty i obrazowy sposób wyjaśnia co i jak przenosimy z domu rodzinnego, z zachowań swoich rodziców do naszych własnych domów i jakie są skutki przeniesienia tych gotowych schematów.
Książkę czytam wolno, z namysłem i staram się ułożyć sobie w głowie nowe spojrzenie na sprawę. Dziś zorientowałam się, że przez wiele moich odzywek  typu: - Ciepło się ubierz, bo dzisiaj jest mróz. - wchodzę w rolę matki, a nie żony. Tymczasem mój mąż jest człowiekiem mocno już dojrzałym. Sam potrafi o siebie zadbać i nie jest mu potrzebna druga matka, tylko partnerka. Itd. Itd.
Książka podoba mi się tak bardzo, że chcę ją sobie kupić pod choinkę. Tę pozycję, którą aktualnie wypożyczyłam, wkrótce będę musiała oddać do biblioteki, a to jest książka, do której warto często zaglądać.

Dziś tylko łóżko.