Czy jestem sentymentalna?

Dziś pojechaliśmy z mężem do jego rodziny z życzeniami imieninowymi do Anny. Dzień był jasny przy niebie zasnutym chmurami i siąpiącym deszczu. Musiałam mrużyć oczy, bo światło mnie raziło. Nic dziwnego. Rano, ni z gruszki, ni z pietruszki, dostałam silnego zapalenia prawego oka. Zalewałam się łzami.  Oko mocno mnie kłuło. Po drodze wstąpiliśmy do apteki po krople, które szybko pomogły i dalsza droga odbywała się już bez zakłóceń.

Patrzyłam przez okno samochodu i podziwiałam piękno polnych dróg wzdłuż których ciągnęły się uprawne pola, a przy drodze wyjątkowo urokliwe, wysokie kwiaty polne. Było mi dobrze. Obok mnie siedział mój mąż. Jechaliśmy do wsi z której pochodził, a w której teraz mieszkała jego rodzina.

Nagle odżyły moje wspomnienia. Cofnęłam się do dnia, w którym jako narzeczona przyszłam do domu moich przyszłych teściów z moim przyszłym mężem. W swoich wspomnieniach zobaczyłam późniejszą teściową i teścia, oraz ciotki i rodzeństwo, którzy przyszli mnie zobaczyć. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Uśmiechali się i dyskretnie ale też uważnie obserwowali mnie i słuchali, co mówiłam. A ja byłam mocno spięta  i zestresowana, bo chciałam dobrze wypaść w roli przyszłej synowej i kuzynki dla ciotecznego rodzeństwa, więc język mi się zacinał i plątał.
Dziś, gdy patrzę na dziewczynę z przeszłości, to widzę niedoświadczoną młodą osobę, która dopiero zaczęła poznawać życie. Mogłabym powiedzieć, że zobaczyłam kompletną gęś i co gorsza wtedy zebrana rodzina też to mogła zobaczyć. Uśmiechałam się do wszystkich jakby chcąc zjednać ich sobie choćby moim uśmiechem.
Później z przyszłym mężem poszliśmy popływać po rzece, do której było bardzo blisko i do dziś mam w oczach obraz starej odnogi Narwi ze zwieszającymi się gałęziami i nas oboje w łódce. Było cicho. Słychać było tylko plusk wioseł i było tak dobrze, jak nigdy dotąd.
A później powrót pieszo do mojego domu rodzinnego. Było już ciemno, a my oboje z moim przyszłym mężem  szliśmy wolno drogą. Była bliskość między nami i było bardzo romantycznie. Z otwartych okien domów mijanej właśnie wsi słychać było muzykę dochodzącą z radia. Do dziś ten obraz wywołuje we mnie wzruszenie. Wtedy chciałam, żeby ta droga nie miała końca, taka byłam szczęśliwa.

Zastanowiłam się przez chwilę, czy gdybym mogła, to zmieniłabym coś w swoim życiu? I myślę, że nie. Wszystko było potrzebne. I początkowy idealizm i późniejsze doświadczenia nie zawsze przyjemne, a czasami wręcz bardzo dramatyczne. To wszystko było potrzebne, aby duże dziecko przekształciło się w doświadczoną kobietę.

Zamyśliłam się.

Potęga miłości w wykonaniu Jennifer Rush. 
 

Zapiski starszej pani.

Starsza pani. Jakże to określenie do mnie nie pasuje. Myślę tak dopóki nie próbuję się podnieść z krzesełka lub nie przechodzę przez drzwi. Przy podnoszeniu się czuję swój ciężar najpierw w kolanach, a później w innych częściach ciała, a przy przechodzeniu przez drzwi zdarza się już dosyć   często, że zamiast w przerwę między framugami, trafiam we framugę i obijam się o nią boleśnie. Jeszcze nie jest to starość z jej mocnymi ograniczeniami ruchowymi i intelektualnymi, ale miłe to nie jest.
Mija właśnie kolejny dzień. Na dworze jest mocna szarówka. W mieszkaniu cicho i spokojnie. Słychać tylko szum pracującego komputera. Przed chwilą skończyłam maglować uprane i wysuszone ścierki i powleczenie na pościel. Jutro przebiorę swoje rzeczy i zapakuję w worek te, w których już dawno nie chodziłam, a tylko wiszą na wieszakach i zajmują miejsce. Teraz jest czas na relaks, czyli poezja i piękna muzyka.

Staff Leopold

Wieczór

Wieczór swe nieme usta kładzie mi na czole
Pocałunkiem ukojnym łagodnej oliwy.
Daleki mi jest smutek, obce mi wesele,
Nie czuje się szczęśliwy ani nieszczęśliwy.

Jestem czymś poza wszystkim, acz tkwię w świata łonie,
Bezgranicznie swobodny, choć w bezwładzie leżę,
Jednając zło i dobro, jako łączy dłonie
Dwóch wrogich przeciwników śpiące w nich przymierze.


Ennio Morricone Once upon a time in the West.

 


 

A życie płynie..spokojnie.

Minął już czas wirów i mniejszych i większych wodospadów. Na łeb leciałam kilka razy w swoim życiu. Teraz woda płynie wolno i spokojnie. Jest czas na rozglądanie się dokoła i smakowanie widoków. Te widoki już się nie zmieniają zbyt mocno. W młodości wszystko pulsowało, pędziło dokoła i serce mocniej biło. Teraz z wysokości swoich lat widzę, że to, co tak mocno przeżywałam kiedyś, dziś już zbladło i nie wywołuje takich emocji jak wtedy. Czy jest to rodzaj pogodzenia się z tym, co tak w przeszłości bolało? Raczej jest to zrozumienie dawnych przeżyć i spoglądanie na nie z szerszej perspektywy. W przeszłość odeszły porywy serca i wyrywanie się do świata i ludzi. Dziś ludzie są wokół mnie, a razem z przybywaniem u mnie lat, świat jakby zmalał. Teraz lubię nie tylko mówić, ale też i słuchać. I dopiero teraz potrafię to robić. I kiedy ktoś mówi o sobie słyszę nie tylko to, co mówi, ale staram się zobaczyć jego emocje i zrozumieć intencje.

Jest nowy poranek. Błękitne niebo zasnuły szare chmurki. Dzień, zgodnie z prognozami, ma być ciepły, ale nie wykluczone są też małe opady deszczu. Jest spokojnie i sennie. Ciszę przerywają głosy moich dwóch małych prawnusiów, którzy coś uzgadniają między sobą. Słyszę głos ich pradziadka, a mojego męża. Chwilo trwaj! - można byłoby powiedzieć.
  
To już jesień. I to nie tylko ta dokoła mnie, ale i ta we mnie. W przyszłość staram się już nie wybiegać zbyt mocno bo to, co rysuje się przede mną jest tajemnicze i zasłonięte mocno przed moim oglądem. Są tylko nadzieje, wyobrażenia, wierzenia i opowieści ludzi, którzy już zajrzeli w tę przyszłość.

Uśmiecham się, bo uśmiech to nie tylko wyrażenie spokojnej radości, ale też i zrozumienie, siebie i innych.


Idzie jesień szybkim krokiem..

 Wczoraj wyszłam na taras i ku swojemu zdziwieniu na zielonym bluszczu, zobaczyłam pierwsze kolorowe liście. Zwykle takie kolory na liściach pojawiały się we wrześniu i w październiku. Swoje wszystkie rośliny systematycznie podlewam, nie zwracając uwagi na to, że prawie każdego dnia pada lub siąpi deszcz. Czyli, że nie są przesuszone. Jeśli weźmiemy pod uwagę temperatury obecnego lata, to trudno się dziwić, że nawet rośliny nie bardzo rozumieją przyrodę i to, co się w niej dzieje. Naukowcy straszą, że  taka pogoda w lecie, jak w tym roku, to już będzie norma. Ja upałów nie tylko nie lubię, ale się ich boję. Dla mnie 25 stopni - to już upał. Kiedyś bardzo lubiłam się opalać. Lubiłam lato. Ale to już czasy zamierzchłe. Dziś na słońce bez kapelusza słomkowego się nie ruszam, choć kapeluszy bardzo nie lubię. I to nie jest żadna elegancja, tylko przykra konieczność związana z wiekiem i ze stanem zdrowia.
Trudno. Każdy wiek ma swoje prawa. I tak jeszcze nie narzekam na sprawność tak intelektualną, jak i fizyczną, choć ta fizyczna mogłaby być lepsza.
Właśnie jest godzina 21. Cisza w domu. Od czasu do czasu słychać tylko szczekanie naszych piesków na przechodzących ulicą ludzi i odgłos jadącego pociągu, bo mieszkamy w niewielkiej odległości od torów. Wieczór jak wiele innych, a ja bardzo się cieszę, bo dziś cały dzień względnie dobrze chodziłam, a mam z tym kłopoty. Gdy byłam sporo młodsza i nic u mnie nie szwankowało, jeśli chodzi o zdrowie, to nie zdawałam sobie sprawy jak ważne są nogi i jak trzeba o nie dbać, żeby jak najdłużej służyły. Słyszałam czasami narzekania moich znajomych, ale to było takie odległe i takie wprost nieprawdopodobne. Do czasu. Teraz rozumiem tych utykających i wlokących się z trudem.
Dziś w związku z tym, że nogi mnie nie bolały potrafiłam trząchnąć robotą w domu. Jeszcze boję się sama ruszyć pieszo gdzieś dalej, ale dobrze, że są dni, kiedy w domu i w najbliższej okolicy mogę liczyć na swoje nogi i że jest coraz lepiej.

Serenada Schuberta . Śpiewa Edyta Geppert.






A może by tak spróbować inaczej?

Bardzo łatwo wchodzę ostatnio w rutynę. Jeden dzień zaczyna być podobny do drugiego dnia.Te same czynności wykonywane prawie o tych samych godzinach. Zmęczenie mnie ogarnia zanim do czegokolwiek się zabiorę. Nie ma żadne nowości, żadne ekscytacji czymś nowym.
W tej chwili jest wieczór. Siedzę przed komputerem i mam czas, aby zastanowić się nad tym, jak ja bym chciała, aby było?
Niestety, nie wiem. Tak już przywykłam do codziennego wykonywania tych samych czynności, że prawie wydaje mi się, że tak być musi. Napisałam - wydaje mi się - bo mam głębokie przeświadczenie, że jednak chyba można coś zmienić. Ale co?
A jak było kiedyś, gdy byłam dzieckiem? Może warto odwiedzić czasy minione i przyjrzeć się do czego wtedy tęskniłam. Jakie były moje marzenia?
Chyba nie miałam wtedy nawet odwagi, aby marzyć o poznawaniu świata i swojego kraju, a nawet ludzi. Mogłabym teraz zacząć uzupełniać braki w tym zakresie. Ale dziś mam utrudnione poruszanie się i dalekie wędrówki, czy też jazdy nie wchodzą w rachubę.
A co interesuje mnie dziś? Interesuje mnie człowiek z całą swoją złożonością. Zwykły człowiek. To, co mówi, jak mówi, jakie emocje ujawnia. I wiele różnych innych rzeczy z tym związanych. Spotykam ludzi i zdumiewa mnie różnorodność ich zachowań. Jedni są otwarci, łatwo wchodzą w kontakt z drugim człowiekiem, inni starają się o sobie nic nie mówić. Znałam kiedyś takiego pana, który chciał się wygadać. Mówił dużo na temat, który był mu bliski i gdy ja w jakimś momencie nawiązywałam do jego wypowiedzi, to wyraźnie czekał, kiedy przerwę i ciągnął dalej swoje rozważania, jakby mojej wypowiedzi nawet nie zauważył. Jemu potrzebny był słuchacz, a nie rozmówca.
Czym można byłoby w takim razie się zająć, aby swoje zainteresowania realizować? Pewno mogłaby to być dobra literatura, pewno dobry film obyczajowy, jakieś wywiady z ciekawymi ludźmi. Pewno jest jeszcze wiele różnych sposobów, aby wyrwać się z rutyny, trzeba tylko rozejrzeć się dokoła. A pomocą może być spojrzenie okiem dziecka, czy młodego człowieka, a nie staruszka, który widzi przed sobą tylko to, co jest nieuniknione.
A ja chcę żyć, a nie wegetować. Chcę patrzeć na piękny taniec, bo sama nie mam już możliwości, żeby stanąć na parkiecie. Chcę słuchać pięknej nastrojowej muzyki, która przenosi mnie w świat romantyczny.
Na zakończenie Ernesto Cortazar - El Dia Que Me Quieras (romantic piano).




                        Miłość
Zaczynam od Bolesława Leśmiana, wybitnego polskiego poety, którego 140 rocznicę urodzin i 80-tą rocznicę śmierci obchodzimy w tym roku.
  Bolesław Leśmian
Ty przychodzisz jak noc majowa

Ty przychodzisz jak noc majowa...
Biała noc, noc uśpiona w jaśminie...
I jaśminem pachną twe słowa...
I księżycem sen srebrny płynie...
Kocham cię...
Nie obiecuję ci wiele...
Bo tyle co prawie nic...
Najwyżej wiosenną zieleń...
I pogodne dni...
Najwyżej uśmiech na twarzy...
I dłoń w potrzebie...
Nie obiecuję ci wiele...
Bo tylko po prostu siebie...

Jak powietrze.
Jak dziurę w starym swetrze.
Jak drzewo na polanie...
Po prostu kocham cię... kochanie.

Czy pozwolisz, że ci powiem...
W wielkim skrócie i milczeniu...
Że ci oddam i otworzę...
W ciszy serc, w potoków lśnieniu...
Słowa dwa przez sen porwane...
Przez noc ukryte... przez czas schwytane...
Słowa dwa, co brzmią jak śpiew,
dwa proste słowa.... kocham cię
.
Miłość towarzyszy nam przez całe życie. Najpierw do rodziców i rodzeństwa, później ta wielka romantyczna do wybranego człowieka, do dzieci, do wnuków, do prawnuków, do ludzi i do świata, w którym przyszło nam żyć. I ta cicha miłość, która przepełnia człowieka na widok nieba rozjaśnionego słońcem, ale też i tego zasnutego chmurami. Miłość do siebie samej i do wszystkiego, co nas otacza.


      Gdzie jesteście dawne chwile i wrażenia?
Moja rodzina, ojciec, mama, babcia i my dzieci, zmieniała miejsca zamieszkania. Wtedy z każdej takiej zmiany cieszyłam się. Nie było mi żal opuszczanych domów i miejscowości. Do takich zmian podchodziłam z ciekawością. Opuszczane miejsca przestawały być ważne. Ważne było to, co było przede mną. Nowe mieszkania i okolice nie tylko zwiedzałam, ale je chłonęłam całą sobą. Wszystko było ciekawe i piękne, nawet stary, drewniany, zniszczony dom (dawna szkoła podstawowa), w którym zamieszkaliśmy. Natychmiast przedreptałam wszystkie dróżki i ścieżki wokół tego domu. Wspinanie się po stromych ścianach wąwozu było sprawdzaniem mojej świetnej wtedy kondycji.

I minęło wiele lat. Zamieszkałam z mężem i dziećmi w innej miejscowości.  Nie posiwiałam, bo mam geny po babci, ale wiele lat mi przybyło. I dowiedziałam się, że w tej dawnej szkole, w której kiedyś mieszkałam jest obecnie muzeum. Bardzo byłam go ciekawa i pojechaliśmy z mężem, aby przy okazji odwiedzin u mieszkającej w tej miejscowości rodziny, zwiedzić znane sprzed lat kąty.

Budynek już z zewnątrz pięknie się prezentował. Wszystko było takie samo, a inne - nowe, zadbane, prawie błyszczące. Z mieszanymi uczuciami wchodziłam do środka. Wszystko było tu zmienione. Z dawnych 5 izb utworzono coś w rodzaju amfilady. Pod ścianami ustawiono gabloty, na ścianach zawisły wielkie plansze. Oświetlenie sztuczne, bo okna zasłonięto.

Przechodziłam zamyślona i mało zainteresowana tym, co zobaczyłam dokoła, chociaż wszystko było piękne i nowe. 

Ja szukałam podłogi z surowych desek, miedzy którymi były szpary. Szukałam kuchni węglowej, na której mój ojciec, zamiłowany pszczelarz, gotował syrop do podkarmienia pszczół na zimę, a ja w tym syropie umyłam głowę, myśląc, że to jest zagrzana woda z rzeki, którą właśnie przed chwilą wstawiłam. Szukałam kuchni, w której w czasie remontu odkryte zostało gniazdo karaluchów. Brrrr!
Szukałam z tyłu budynku starych drewnianych schodów, które łączyły kuchnią z przystawioną komórką,  pod którą był mały kurnik dla kilku kurek. Szukałam przeszłości.
Z muzeum wyszłam bardzo zamyślona. 

Jerzy Połomski Sentymentalny świat.
 
 
                          Kolejny dzień!
Dzisiejszy dzień zaczynam  od pracy w ogródku. Chcę posmakować różnych chwil i być w tych doznaniach obecna.  Piszę o tym, bo wiele razy zdarzało mi się być w jakimś miejscu fizycznie, a myślami i wyobrażeniami  pędzić gdzieś w nieznane, albo znane, ale dalekie. A tu jest to, na czym skupiam uwagę, czyli zielsko do wyrwania i warzywa, które czekają na moje ręce i na słońce, bo deszczu mają aż nadto. 
Po skończonej pracy zadaję sobie pytanie, Jak to jest, że zielsko zawsze jest wyższe, bardziej dorodne i panoszące się na zagonku, choć nikt go nie siał, a pielęgnowane warzywa mikre, biedniutkie, słabiutkie. Szczypiorek i siedmiolatka po opieleniu są ledwo widoczne i leżą na zagonku. Nie wiem, czy doczekam się z nich dorodnej zieleniny do twarogu, czy też nie będą miały już siły, aby piąć się do słonka.
Robota w ogródku wykonana. Z podobnych prac czeka mnie jeszcze opryskanie posadzonych pomidorów wywarem ze skrzypu polnego przeciw grzybom, a później jakimiś probiotykami dla roślin. Córka mi je załatwiła i czekam na przesyłkę. Nie chcę stosować we własnym ogródku oprysków chemicznych. Te probiotyki podobno wspomagają wzrost roślin i podnoszą ich kondycję. Po oprysku nie trzeba żadnej karencji, bo one tak działają, jak flora bakteryjna podawana człowiekowi. Nie szkodzą ani roślinom, ani ludziom.
Właśnie jest wieczór. Już jest 5 minut po godzinie 23. Przed chwila skończyłam wojować z bałaganem w kuchni. Obiad na jutro jest gotowy, bo rano jadę do Warszawy. Nawet zdążyłam upiec ciasto - sernik z rabarbarem na kruchym cieście. Przepis z internetu, smak ciekawy. Jeszcze tylko chwila przyjemności przy dobrej muzyce i świetnym wykonaniu wokalnym i idę spać.

                                                          12 Tenors - You Raise Me Up.

  
                      Jak ten czas pędzi.
 Dopiero była niedziela i już minął cały tydzień.  Na szczęście nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. I dobrze. Przyzwyczaiłam się już do spokoju i przewidywalności. Z nadzwyczajnych rzeczy były i są wciąż jeszcze tylko zawirowania w pogodzie. Znowu po słonecznym dniu niebo zasnuło się chmurami, pada deszcz i co chwila rozlegają się pomruki zapowiadające burzę. A ja siedzę przy komputerze i próbuję się skupić na swoich myślach. Ostatnio coraz bardziej lubię uporządkowanie i to w różnych dziedzinach życia. Od uporządkowania bałaganu w domu i w ogródku zaczynając, a kończąc na obejrzeniu i uporządkowaniu swoich myśli, odczuć i pragnień. Jest mi dobrze. Ogarnia mnie spokój. Gdzieś daleko za mną pozostało wyrywanie się do świata, do przeżywanie przygód. Pozostało tylko wyrywanie się do ludzi. Ludzie i to, co z sobą przynoszą jest wciąż bardzo ważne. Patrzę, słucham i myślę. Czasami czytam złote myśli, w których zamknięte są różne maksymy o ludziach i życiu.

Spójrz! W Twoim wnętrzu jest źródło, które nigdy nie wyschnie, jeżeli potrafisz je odkryć. 

Nie ten jest świętym, kto nigdy nie upada, lecz ten,
kto za każdym razem gdy upadnie, wstaje i idzie dalej.

Nie mów co wiesz, ale bądź świadom tego, co mówisz.

Aby zrozumieć ludzi trzeba starać się usłyszeć to,
czego nigdy nie mówią i być może nigdy nie powiedzieliby.  


Idziemy spać z marzeniami, budzimy się z rzeczywistością... 

W moich marzeniach był zawsze i wciąż jest taniec. Ogromnie lubiłam tańczyć kiedyś i lubię do dziś, choć nie mam już takich możliwości jak kiedyś. Teraz oglądam taniec w internecie. Widzę piękne panie, eleganckich panów i słyszę muzykę porywającą do tańca. Bardzo lubię walc Dymitra Szostakowicza, który właśnie wstawiam.









 
   
 



  

   

Dziś tylko łóżko.