Gdzie jesteś......?

 
Dziś słowa piosenki powiedzą więcej, niż gdybym sama zrobiła to we wpisie o życiu, młodości, przemijaniu......
Tę piosenkę w pięknym wykonaniu Stanisławy Celińskiej dedykuję wszystkim ludziom w tzw. dojrzałym wieku, a także tym, którzy w tę dojrzałość dopiero wchodzą. Uśmiechnijmy się do siebie, do swoich Bliskich i do całego Świata, w którym żyjemy.

Jesień.


Nadeszła jesień. Już tylko część warzyw została w ogródku. Dni są coraz krótsze. Dobrze, że jest jeszcze ciepło. Dla mnie jesień i zima to trudny okres. Z chwilą, gdy zaczynają się chłody, bardzo marznę. Nie pomaga wtedy ciepłe ubranie, ani ciepłe buty. Łóżko przed spaniem musi być wygrzane gorącym termoforem. W lecie jest zbyt gorąco, w zimie za zimno. Takie są uroki wieku mocno dojrzałego. Przypominam sobie swoje jazdy do Warszawy jakieś 20 lat temu. Na nogach cienkie spodnie i było mi ciepło. Teraz to ciepło gdzieś wyparowało. Moje centralne ogrzewanie już nie działa sprawnie. Dobrze, że po rehabilitacji zupełnie nieźle chodzę. Dobrze, że działa jeszcze dobrze mózg, że logicznie myślę, że piszę, czytam, rozwiązuję krzyżówki i różne szarady.  A że kiedyś w młodości świat się do mnie uśmiechał, że widziałam przed sobą różne możliwości, że byłam bardzo sprawna i fizycznie i psychicznie...... to wszystko prawda, ale dziś ile mam doświadczenia. Dziś wiem to, czego kiedyś nawet się nie domyślałam. Teraz czuję smak życia. Już nie przelatuje ono obok mnie. Każda chwila jest drogocenna i ważna. Dziś czuję się jak żeglarz, który przebył kawał drogi i patrzy wstecz na różne wiry i niebezpieczeństwa, przez które udało mu się przepłynąć szczęśliwie. Mam nadzieje, że przede mną jeszcze kawał dogi do pokonania i że przystani nie widać na horyzoncie nawet przez najbardziej powiększające szkła.  Dokoła jest cisza,  spokój, a wewnątrz - pogoda ducha.

Lekcja.

Dziś ten wpis jest na obu moich blogach.

Jest noc. Godzina 1,30, a ja nie śpię. W łóżku poczułam ucisk w  karku i niepokój. I nagle przypomniałam sobie, że dziś nie wzięłam żadnych leków ani rano, ani wieczorem. Nic dziwnego, że wystąpiło złe samopoczucie.
Teraz leki już wzięłam, ale do łóżka położę się dopiero wtedy, gdy lekko podniesione ciśnienie wróci do normy. Siedzę i czekam. Żeby oderwać się od niepokojących myśli, zmieniłam ich kierunek i poszybowały one aż do roku 1980 i nagle znalazłam się w Rasztowie, gdzie był Ośrodek Leczenia Nerwic.
Właśnie odjechali moi bliscy: Mąż, Syn i Córka, którzy przywieźli mi zdobyte gdzieś banany. Ja wiem, ze oni bardzo się starali, cieszyli się, że dostanę owoce, które rzadko pojawiają się w sklepach. A ja boję się bananów. Gdzieś usłyszałam, że w bananach może być jad żmii. Nie chciałam moim bliskim robić i przykrości, więc po bohatersku zjadłam jednego banana. Rodzina odjechała, a ja zaczęłam spacerować co chwila do toalety. Tak minęła noc i następny dzień. Wieczorem nie miałam już zupełnie siły. Siedziałam na krześle w jadalni i myślałam tylko o tym, że będę musiała dowlec się do sypialni. I nagle słyszę, że wszyscy wybierają się na spacer. Miało być pieczenie kiełbasek na ognisku. Pani psycholog nie pozwoliła mi zostać w budynku i powlokłam się podtrzymywana przez koleżanki. Przeszliśmy chyba z kilometr. W czasie pieczenia kiełbasek stałam bez siły oparta o drzewo. Później powrót do budynku. Następnego dnia na psychoterapii jeden z pacjentów powiedział, że on nie wyobraża sobie, że można tak bezdusznie potraktować pacjenta, jak pani psycholog potraktowała mnie. I ja w tym momencie uzmysłowiłam sobie, że to była dla mnie ważna lekcja życiowa. GDY WYDAJE SIĘ CZŁOWIEKOWI, ŻE TO JUZ KRES JEGO MOZLIWOŚCI, ŻE WIĘCEJ JUŻ NIC NIE MOŻNA - TO MOŻNA JESZCZE BARDZO, BARDZO DUŻO, ALBO I WIĘCEJ.
Tę lekcję od tamtej pory wykorzystuję w życiu. Nie wiem jak by było z moim leczeniem porażonych, wykrzywionych nóg. Przecież lekarze nie dawali mi praktycznie żadnej nadziei na poprawę, a ja chodzę na całych stopach, a nie na zewnętrznej ich krawędzi. Nie wiem jak by było z moim samodzielnym jeżdżeniem do Warszawy, a ja mając 83 lata przebyty mikroudar i operację kręgosłupa czuję się samodzielną osobą. I nie jestem żadną siłaczką. Zdobyłam tylko wiedzę o własnych możliwościach.
Nie jestem pewna, czy tej historii nie opowiedziałam już wcześniej na blogu, ale dziś, wtedy zdobyta wiedza, znowu mi się przydała.

Dziś lirycznie.

Na dworze chłodne rześkie powietrze. W ogrodzie resztki upraw. Przed nami jesień i zima. Dla mnie jesień to nie tylko pora roku, ale i jesień życia. Piękna, ale już jesień. I częstsza jest zaduma nad minionymi latami pełnymi słońca i tego wszystkiego, co nazywa się życiem. Gdzie była przestrzeń i plany na to, co przed nami. Teraz plany nie wybiegają już daleko przed siebie Ograniczają się do tego, co może być za rok, za dwa.... A dalej.... Któż to wie.

Władysław Broniewski
Rysunek




Ziemio moja, droższa od innych,
nie śpię, szukam wspomnień dziecinnych,
bazgrze niezręcznie, i na papierze
dom się pojawia, ploty, ganki,
bzy pachnące w majowe ranki
i wśród trawnika konwalie świeże --
kwiaty mej matki w dniu jej imienin --
ławka, gąszczem bzu opleciona,
dąb co od wieków nic się nie zmienił
i błogosławiąc wznosi ramiona.
Czemu słyszę dominikański
dzwon, co dzwonił na Anioł Pański?
Głowa słońca tonie już w Wiśle...
Mały chłopiec -- o czym ja myślę? --
o narcyzach? o wildze na gruszy?...
Bije siedem wieczornych uderzeń,
grusza biało płatkami prószy,
rośnie stary dom na papierze...

Czemu, czemu tak smutno na duszy?

Dziś tylko łóżko.