Za dwa dni Święto Zmarłych.

Wszystkich Świętych  - pogoda jak w lecie. Dziś w Warszawie było ponad 20 stopni C. Dawno nie było tak pięknej pogody na początku listopada.

Myślę o moich Bliskich Zmarłych. Już ileś lat upłynęło od Ich śmierci, a tęsknota wciąż jest. Ile  dobrych słów mogłam Im powiedzieć, a nie powiedziałam, ile mogłam dobrego dla nich zrobić, a nie zrobiłam. Czy zawsze na miłość odpowiadałam miłością? Czy potrafiłam tę miłość odnaleźć w różnych Ich zachowaniach, a nie tylko w słowach? Czy wykorzystałam należycie czas, kiedy byli z nami, aby dowiedzieć się, jak żyli, z jakimi trudnościami się mierzyli, co było dla Nich ważne?

 Jestem zamyślona. Smutno mi.

Wiem, że już kiedyś wstawiałam do bloga wiersz Bolesława Leśmiana Urszula Kochanowska, ale przed Świętem Zmarłych ten wiersz szczególnie mnie porusza. Mówi o samotności, o tęsknocie i o chęci spotkania się z Bliskimi, którzy już od nas odeszli. I to wszystko poeta mówi przyjmując pozycję dziecka.

Bolesław Leśmian

Urszula Kochanowska.

Gdy po śmierci w niebiosów przybyłam pustkowie,
Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie.

"Zbliż się do mnie, Urszulo! Poglądasz, jak żywa...
Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa."

"Zrób tak, Boże - szepnęłam - by w nieb Twoich krasie
Wszystko było tak samo, jak tam - w Czarnolasie!" -

I umilkłam zlękniona i oczy unoszę,
By zbadać, czy się gniewa, że Go o to proszę?

Uśmiechnął się i skinął - i wnet z Bożej łaski
Powstał dom kubek w kubek, jak nasz - Czarnolaski.

I sprzęty i donice rozkwitłego ziela
Tak podobne, aż oczom straszno od wesela !

I rzekł: "Oto są - sprzęty, a oto - donice.
Tylko patrzeć, jak przyjdą stęsknieni rodzice!

I ja, gdy gwiazdy do snu poukładam w niebie,
Nieraz do drzwi zapukam, by odwiedzić ciebie!"

I odszedł, a ja zaraz krzątam się, jak mogę -
Więc nakrywam do stołu, omiatam podłogę -

I w suknię najróżowszą ciało przyoblekam
I sen wieczny odpędzam - i czuwam - i czekam...

Już świt pierwszą roznietą złoci się po ścianie,
Gdy właśnie słychać kroki i do drzwi pukanie...

Więc zrywam się i biegnę! Wiatr po niebie dzwoni!
Serce w piersi zamiera... Nie!... To - Bóg, nie oni!...



Dzień jak co dzień.

Dziś jest już 28-y dzień listopada. Jak ten czas pędzi. Wczesną wiosną bałam się zapowiadanego upalnego lata, a tu już chłody jesienne i za kilka dni Dzień Wszystkich Świętych. Pewno to pełne zadumy święto specjalnie zlokalizowano w okresie, kiedy człowiek funkcjonuje już na zwolnionych obrotach. Zamglenia i zmiana barw w przyrodzie odzwierciedlają różne zamglenia w człowieku. Jest to czas, gdy jeszcze nie czekamy na Boże Narodzenie i Nowy Rok, a spacery na cmentarze uświadamiają kruchość życia i tęsknotę za Bliskim, którzy już odeszli w Krainę Wieczności. Stawiamy sobie pytania o sens życia, po co znaleźliśmy się na tym świecie i co dalej przed nami? Szczęśliwa wieczność, czy nic, pustka?

Teraz zaczynają mnie interesować opowieści ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Przy czym stawiam sobie pytanie: Jeżeli, ci ludzie coś przeżyli, coś widzieli - to czy to halucynacje umierającego mózgu, czy zapowiedź innego świata?

Kiedyś tego wszystkiego się dowiemy.

A dzisiejszy dzień zaczął się spokojnie bez wiatru i deszczu. Można jeszcze iść na spacer, ale wolę   posiedzieć w domu.

I wiersz mojego ulubionego poety Bolesława Leśmiana. Rozmowa.

Przed Świętem Zmarłych

Dzisiejszy wpis jest na dwóch moich blogach. Po objeździe cmentarzy jestem wyciszona, wzruszona i nie chcę wszystkiego zaczynać od nowa.

Wrażenia po filmie 7 uczuć Marka Koterskiego.

Ten wpis jest także w moim pierwszym blogu - kobietawbarwachjesieni. W miejscowości, w której mieszkam, dzieje się sporo i chciałabym się różnymi nowinkami podzielić także na tym blogu. Poprzedniego wpisu z serią zdjęć ze ścieżki dydaktycznej na skraju naszego lasu nie dam rady tu wstawić (ze względu na ilość zdjęć), dlatego przeniosłam tylko wpis na temat ostatnio oddanego do użytku w Domu Kultury kina. Mam nadzieję, że będę tu mogła obejrzeć sporo ciekawych filmów.

Obrazek z życia.

                                                                      
Jesień. Wystarczy pomyśleć o jesieni i już widzę obrazy zapamiętane z dzieciństwa. Ciemna izba kuchenna, którą oświetla nikłe światło lampy naftowej. Mama krząta się przy kolacji, na którą zwykle jest jakaś zupa mleczna, a do niej ziemniaki wyhodowane na ziemi należącej do szkoły. Mieszkamy na pietrze budynku tej szkoły. Moi rodzice w niej uczą. Ojciec jest kierownikiem, a mama nauczycielką.
Babcia przędzie wełnę na kółku z owiec i śpiewa jakąś piosenkę. Z tej wełny później nasza mama robi nam ciepłe swetry na zimę.

O wszystko jest trudno, bo to okres tuż po zakończonej wojnie. Jemy to, co urosło na polu i co dadzą gospodarskie zwierzęta hodowane w wybudowanych przez ojca drewnianych budynkach gospodarczych - krowa, kury. W oddzielnej zagrodzie stojącej na podwórku siedzą owce i króliki rasy angora. Zrobione swetry z angorowej wełny wyglądają jak futra i są bardzo ciepłe.

Żeby można było uczyć wszystkie dzieci ze wsi i z okolicy, ojciec zatrudnił dwie dziewczyny, które przed wojną skończyły szkołę i umiały czytać i pisać. Nauczycieli z wykształceniem pedagogicznym było brak.

Książki można było wypożyczać z prywatnej małej biblioteki w odległym o 6 km. od naszej wsi mieście. Trochę książek znalezionych w ruinach domów przywoził nam wujek z Warszawy. Wśród takich książek jak Dzieci pana Majstra Rogoszówny, czy księżniczka Dżawaha Czarskiej znalazł się także Stary Testament, który czytałam jak zbiór baśni.

Te lata są mi bliskie, bo to moje lata dziecięce. Czuję się już teraz bezpieczna, choć w pobliskim dużym lesie siedzą jeszcze partyzanci i co jakiś czas słychać o wyprowadzaniu ludzi z domów i rozstrzeliwaniu ich. Ale wojna już się skończyła. Kule nie świszczą nam już koło uszu i artyleryjskie pociski nie rozrywają się obok nas. Nie musimy też już szukać schronienia u obcych ludzi po ucieczce z linii frontu, ani nie musimy siedzieć późną już jesienią w schronach wykopanych w lesie.

Ile to już lat minęło od tamtych bardzo trudnych i wciąż niezupełnie bezpiecznych czasów, a ja je wciąż pamiętam. Są częścią mojego życia. Przypominają mi się, gdy są jakieś niepokoje w kraju lub na świecie. Myślę z troską o tym, jak niewiele trzeba, żeby spokój  i ład zamienić w niepewność jutra.

Trochę ten mój dzisiejszy wpis jest mało optymistyczny. Może to jesień tak na mnie działa. Nie wiem. 

Zamyślenie.

Jesień już w pełni. Coraz częściej jest mi zimno, choć temperatura powietrza tak w mieszkaniu, jak i na dworze jest jeszcze dosyć wysoka. To zimno siedzi we mnie. W częstszym bezruchu, w wolniej krążącej krwi, w starości, do której się jeszcze nie przyznaję, ale która siedzi już we mnie od pewnego czasu. Każdy kolejny dzień jest na wagę złota, a ja nie przeżywam go na ogół tak, jakbym chciała. Chciałabym tryskać energią nie tylko wiosną i latem, ale także jesienią i zimą, a snuję się po  mieszkaniu i posypiam. Pewno jest to jakaś prawidłowość.
Żeby się choć myślami znowu znaleźć w zielonym ogródku, planuję już, jakie pomidory wysieję do skrzynek. Zbieram doniczki jednorazówki, aby maleńkie siewki mieć gdzie pikować. No i zdecydowanie zbyt długo siedzę przed komputerem.
Właśnie w komputerze znalazłam ostatnio rady na co zwracać uwagę i jak żyć.

Chwila refleksji...Ennio Morricone ,,Chi mai".

Sprzątanie.

Podobno sprzątanie -  to nie tylko zaprowadzanie ładu wokół siebie, ale także w sobie samej. U mnie sprzątanie polega na tym, że w czasie każdego kolejnego porządkowania układam trochę inaczej ubrania i różne drobiazgi, ale jest mi ogromnie trudno rozstać się z czymkolwiek. Nawet, gdy w jakimś ciuchu nie chodzę już wiele lat, to wisi on dalej na wieszaku, lub leży na półce. Efekt takiego sprzątania jest taki, że już kilka dni po porządkowaniu nie pamiętam, co mam i gdzie co leży. Mnie wszystko się przydaje. Np. Ta spódnica wchodzi mi już tylko na jedną nogę, ale jak ładnie w niej wyglądałam jakieś 10 lat temu. A teraz..... Może ją przerobię...... I ciuch zostaje na wieszaku. A ja z jednej strony czuję się prawie osaczona tymi ciuchami, a z drugiej nie mam siły, aby się przynajmniej części ich pozbyć.
Dziś takie myśli przyszły mi do głowy, ponieważ w poniedziałek planuję jesienne sprzątanie. Sama jestem ciekawa, czy potrafię zdobyć się na jakieś nowatorskie działanie w tej sprawie.

Wzruszenia.......

 Dziś jestem wyciszona i czuję się jak struna, którą wystarczy trącić, aby wydała dźwięk. W takich chwilach zwykle szukam pięknej muzyki i lirycznych wierszy.
Zapraszam do  wspólnych, pełnych wzruszeń, przeżyć.

                                                Leopold Staff - Gdy w twoich ustach

  

Adam Asnyk - Posyłam kwiaty




Jonasz Kofta Jak pięknie by mogło być

 

Dziś tylko łóżko.