Obrazki z życia wzięte.nr.1

 Czemu wracam do dawnych czasów? Bo to, co było wiele lat temu siedzi we mnie bardzo mocno. To nie są wspomnienia, tylko obrazy które wciąż widzę, czuję i przeżywam. Wspominałam już o tych dawnych czasach w moim blogu na Bloxie, (kobietawbarwachjesieni) ale ponieważ te historie są we mnie wciąż bardzo żywe, a być może nie wszyscy moi Czytelnicy, których bardzo serdecznie pozdrawiam, są również czytelnikami Bloxa, dlatego piszę i tu o tym, co było kiedyś.

 Pędzę myślami wstecz i zatrzymuję się w roku 1944. Trwa wojna, a ja jestem 9-letnim dzieckiem. Mieszkam we wsi z rodzicami, bratem, dwiema młodszymi siostrami i babcią  Nie czuję zagrożenia, bo cała odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo spoczywa na naszych rodzicach, którzy chodzą bardzo zatroskani, ale przy nas - dzieciach -  starają się nie okazywać swojego niepokoju. Coraz głośniej słychać huk armat i odgłosy bombardowań. Aż pewnego ranka rodzice z babcią w wielkim pośpiechu zaczęli zgarniać najpotrzebniejsze rzeczy i szybko przenieśli się z nami do murowanej piwnicy sąsiada, gdzie było ciemno i niewygodnie, ale stosunkowo bezpieczniej. Ja w czasie tego pospiesznego zbierania najpotrzebniejszych rzeczy prosiłam, aby mama nie zapomniała zabrać mojej zaczętej robótki na drutach. Ot taka prośba dziecka nie zdającego sobie sprawy z tego, co w tak trudnej sytuacji jest ważne, a co nieistotne.. Właśnie zbliżył się front. Rosjanie doszli do połowy wsi i rozpoczęli atak. Niemcy, którzy zajmowali drugą połowę wioski postawili karabin maszynowy na wierzchu naszej piwnicy i od tej pory huk wystrzałów był nieustanny. Gdy na chwilę robiło się ciszej babcia z mamą wychodziły szybko, aby wydoić krowę i przygotować dla nas coś do jedzenia. Tak przetrwaliśmy kilka dni, po czym dostaliśmy polecenie, aby się ewakuować. Ruszyliśmy na przełaj przez pola do pobliskiego lasu, a za nami rozległy się strzały i wokół nas zaczęły się rozrywać pociski. Szczęśliwie nikomu z nas nic się nie stało. W lesie ojciec z bratem wykopali głęboki rów, przykryli go kłodami drzewa a na wierzch nasypali ziemi. To był nasz schron. Wchodziło się do niego po schodkach z ziemi i można tam było przebywać z konieczności tylko w nocy, bo było tam ciasno i duszno, a pomieścić się musiała cała rodzina. Najmłodsza siostra miała zaledwie pięć miesięcy, a trochę starsza 3 latka. A była już jesień. Obok nas były inne schrony, w których ludzie z wioski próbowali przetrwać front, który jak stanął tak stał i się nie ruszył przez okres kilku miesięcy.
Dni robiły się coraz bardziej chłodne, w lesie było niebezpiecznie, bo co jakiś czas przychodzili tam żołnierze niemieccy, aby zebrać grupę mężczyzn do kopania okopów na linii frontu. Nasz ojciec też znalazł się wśród takiej grupy mężczyzn, na szczęście jakiś Niemiec widząc naszą dziecięcą rozpacz i łzy skinął na ojca ręką, aby odszedł z uformowanego już szeregu. Pewno miał własne dzieci w domu i żal mu się nas zrobiło.
Pewnego dnia ruszyliśmy przed siebie. Pamiętam, że zacinał deszcz ze śniegiem, a my siostry z mamą i babcią siedziałyśmy na wozie zaprzęgniętym w konia, a obok wozu szedł ojciec, brat i nasi sąsiedzi. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, aby prosić o przygarnięcie nas, ale nikt nas nie chciał. Dopiero późnym wieczorem zaproszono nas do siebie do małego domu o dwóch izbach.Tu zamieszkaliśmy w jednej izbie, tu noce spędzaliśmy na zbitej z desek pryczy. Nasza mama dokonywała cudów, aby wykarmić jakimiś odżywkami najmłodszą półroczną siostrę, bo sama z biedy i niepokoju straciła pokarm, a krowa miała się dopiero ocielić. I tu przeżyliśmy następny front.

Kiedy dziś myślę o tej naszej całodziennej podróży w strachu, że możemy zostać aresztowani i odesłani do obozu, podróży w zimnie, w zacinającym śniegu i marznącym  deszczu, to przychodzi mi do głowy myśl, że ja z moją rodziną byliśmy uchodźcami w moim własnym kraju i na własnej skórze doświadczyłam losu uchodźcy.
                 
Ciąg dalszy opowieści z życia wziętej nastąpi w dalszych obrazkach..


4 komentarze:

  1. Wszyscy wracamy do dawnych czasów,do czasów dzieciństwa.Obojętnie co los dla nas miał w tym czasie do zaoferowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. I później te wspomnienia z dzieciństwa w jakiś sposób mają wpływ na nasze dalsze życie.

      Usuń
  2. Lata mijają, a ludzkie tragedie nie przestają istnieć. Najsmutniejsze jest to, że dramaty się powtarzają. Że zawsze są gdzieś na świecie ludzie, przeżywający takie same, straszne chwile. Miałam szczęście, że nie żyłam w czasach II wojny światowej. Znam ją tylko z opowiadań innych i z książek. Widziałam, niestety, skutki ostatniej wojny na Bałkanach, byłam w sąsiedztwie serca konfliktu i trudno to wspomnienie wyrzucić z pamięci.
    Serdecznie pozdrawiam i życzę, żeby jutrzejsza rehabilitacja nie była zbyt męcząca :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Trudno wyrzucić z pamięci silne traumatyczne przeżycia. Wtedy nie w pełni zdawałam sobie sprawę z tragizmu sytuacji. Dopiero po wojnie zaczęło do mnie docierać jak niewiele brakowało, abyśmy wszyscy zginęli. Do tego doszły obozowe opowieści mojej cioci, która po wojnie wróciła z obozu w Mautchausen. Toteż wiem, co mogłaś przeżywać widząc śmierć i ludzką rozpacz. Przytulam ciepło.

      Usuń

Dziś tylko łóżko.